niedziela, 27 stycznia 2013

Dwadzieścia.

- Nic nie rozumiem. Powiesz wszystko od początku, tylko tym razem, proszę cię, oddychaj. - Powiedziała powoli Nathalie, na co Alec wydał z siebie ciche prychnięcie. Blondyn usiadł naprzeciwko dziewczyny przy stole i założył ręce na piersi. Opowiedział jej wolno całą historię omijając fakty, które w pewnym sensie mogły go upokorzyć. Powiedział, że Ayo wiedziała, kiedy będzie chciał skłamać i że Drake pokazała mu coś, żeby go uspokoić.
      Siostry wiedziały o wiele więcej niż grupa Upadłych. Wiedziały co Jaye może robić w danej chwili i co zamierza zrobić, ale Alec wszystko zepsuł atakując Drake. Nie mógł więcej do nich zadzwonić, bo gdy tylko usłyszą jego głos będą musiały go zabić. Gdy ktoś raz zaatakuje siostry nie zostanie zbawiony - tego ich od zawsze uczył Eric, ale siła, którą w sobie poczuł w tamtej chwili. To było coś więcej niż złość, to było coś na kształt jakiejś magicznej kuli, która w nim buzowała i po chwili po prostu zniknęła. Nie wiedział co się dzieje, ale nie był pewien czy chce wiedzieć. Już i tak miał dosyć sporo problemów na głowie, nie chciał z własnej głupoty zniszczyć sobie umysł.
- Nie. To niemożliwe, żeby Jaye wstąpiła do Łowców. - Stanowczo zaprzeczyła Nathalie i spojrzała się na Aleca, czekając na jego reakcję. Blondyn jednak już się pogodził z faktem, że ją stracił. Dosadnie dała mu do zrozumienia, żeby jej nie szukał, jednak on chciał. Pragnął ją znaleźć, żeby powiedziała mu to wszystko prosto w oczy, dopiero wtedy mógł odejść i tak by o tym zapomniał. Z jednej strony dobrze by się stało, gdyby to wszystko po prostu ulotniło się z jego umysłu. Nie męczyłby się tak bardzo, kryjąc uczucia, którymi darzył Jaye, z drugiej jednak była dla niego zbyt ważna, żeby ot tak po prostu sobie z niej rezygnować.
- Pomogę ci ją znaleźć, Alec. - Szepnęła Nathalie i spojrzała się w jego oczy. - Chcę, żebyś był szczęśliwy, a ona sprawiała, że nie przestawałeś się uśmiechać. Pamiętać jak byłeś we mnie zakochany? - Alec delikatnie pokiwał głową i usiadł z powrotem na krześle. - A pamiętasz jak wyznałeś mi miłość, a ja ci powiedziałam, że nic a nic do ciebie nie czuję? Bawiłam się tobą, chciałam zobaczyć ile zdołasz dla mnie poświęcić. Byłeś moją domową marionetką i czułam się dobrze... Tak, czułam się bardzo dobrze mogąc ciągnąć za sznurki. Miałam władzę, a wiesz dobrze, że nie jestem człowiekiem, który służy komuś innemu. Od zawsze to ja miałam być na pierwszym miejscu. Myślisz, że dlaczego wybrałam Erica, a nie ciebie? Z nim mogłam być kimś więcej, a przy tobie byłabym służącą miłości. - Alec spojrzał się pytająco na dziewczynę, która była bliska płaczu. Blondyn nigdy nie widział, żeby dziewczyna okazywała jakiekolwiek inne emocje niż złość. Być może była zamknięta w sobie albo po prostu bardzo dobrze udawała władcę. Alec nigdy nie był pewien czego może się po niej spodziewać i to mu się w niej podobało. Fakt, że w każdej chwili go czymś zaskakuje. W jednym momencie jest potulna jak baranek, w innym atakowała go jak tygrysica.
- Dziękuję. - Odparł Alec, nie wiedząc, co jeszcze mógłby jej powiedzieć. Mógłby na nią naskoczyć. Powiedzieć jej wszystko o czym myślał przez te wszystkie lata, ale nie. Bo dla niego to wciąż była ta sama Nathalie, po której nie można się niczego spodziewać.
     Przewróciła poduszkę na zimną stronę i przyłożyła do niej policzek. Była bliska ponownego uśnięcia, gdy ktoś bezczelnie uderzył w drzwi. Nie miała ochoty nikogo widzieć. Chciała być sama, ale najwyraźniej ktoś za drzwiami bardzo nalegał na jej towarzystwo.
    Podniosła się niechętnie z łóżka i założyła szlafrok, który leżał na ziemi. Wczoraj była zbyt zmęczona, żeby gdziekolwiek go powiesić. Podeszła do drzwi zawiązując sznurek od szlafroka i przekręciła gałkę drzwi.
- Artur? - Szepnęła zszokowana i zamknęła szybko drzwi, przekręcając je na klucz.Oddychała szybko i nierównomiernie, siedząc pod drzwiami. Zastanawiała się skąd on wiedział, gdzie ją szukać. Nikt nie wiedział w jakim hotelu jest, nikt oprócz jej rodziny i Cam nie wiedział nawet, że jest w mieście. Najwyraźniej Artur musiał ją gdzieś zauważyć i śledzić, według Jaye nie było innego rozwiązania.
- Otwórz te cholerne drzwi. Nie zrobię ci krzywdy, Jaye. - Jej imię wyszeptał i mocno uderzył pięścią w miejsce nad klamką. Blondynka wstała spod drzwi i uchyliła je lekko, robiąc wystarczającą szparę, żeby zobaczyć każdy jego ruch.
- Skąd niby mam pewność? Chciałeś mnie zastrzelić. - Syknęła w jego stronę i spojrzała prosto w jego oczy. Artur lekko się wzdrygnął i podszedł do drzwi. Jaye przymknęła je szybko i nasłuchiwała, co robi Artur. Chłopak usiadł pod ścianą i powiedział:
- Nie chciałem tego robić. Nie chciałem też cię wtedy uderzyć. Jesteś dla mnie wszystkim, Jaye. Myślisz, że zdołałabyś stłuc swoją ulubioną porcelanową laleczkę? - Jaye uśmiechnęła się lekko - Jesteś taką moją laleczką. Kocham cię i nigdy nie zrobiłbym ci nic złego. Wtedy, w Paryżu, to nie byłem ja. Wtedy, kiedy on... Kiedy pierwszy raz cię uderzyłem to też nie byłem ja. Może i nie jestem najbardziej błyskotliwym człowiekiem na ziemi i nie jestem taki jak twój blondynek, ale kocham cię i wiem, ze ja, ten prawdziwy Artur, nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy, laleczko. Popatrz tylko, kto cię znalazł pierwszy, ja czy ten twój lovelas? Bo nie widzę go tu. Stoję tylko ja i błagam cię o przebaczenie. Chcę chociaż zobaczyć twoją twarz, chcę usłyszeć twój głos, bo to, że się mnie boisz to jest najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek mógłbym znieść. - Jaye uchyliła lekko drzwi i spojrzała na Artura. Siedział skulony przy ścianie i wpatrywał się w swoje kolana. Nagle podniósł głowę i uśmiechnął się delikatnie do blondynki.
- Laleczko... - Szepnął i wstał z ziemi. Jaye otworzyła szerzej drzwi i zaprosiła go do środka.

~*~


- Nie możemy tego zrobić, Cam. - Powiedział twardo Paul i usiadł na kanapie w salonie. Camille była prawie pewna, że nie będzie łatwo, fakt, że wczoraj musiał znowu rozmawiać o swojej matce nie pomagał nikomu. Dziewczyna słyszała jak w nocy Paul chodził w tę i z powrotem po całym domu i pewnie wszystkich obudził, ale nikt nie miał na tyle odwagi, żeby mu zwrócić uwagę. Kiedy w grę wchodziła jego matka, zamykał się w sobie. Istniał tylko sam dla siebie i nawet jeśli ktokolwiek chciałby z nim porozmawiać, on nawet na niego nie patrzył Potrafił przez kilka godzin wpatrywać się w jeden, martwy punkt i nie przejmować się żadnym hałasem. Camille wiedziała, że Paul jej nigdy nie wybaczył, choć on sam nigdy tego nie przyznał.
- A co jeżeli możemy? Nie sądzisz, że mamy taki obowiązek? - Syknęła Camille i ruszyła do swojego pokoju, zrzucając przy tym wazon z półki. Miała dość jego humorków. Wszyscy musieli to znosić, ale jemu było to obojętne. Potrafił siedzieć przy stole naprzeciwko Camille i wręcz zabijać ją wzrokiem. Czasami jakby od tknięcia różdżki zapominał i uśmiechał się, a wtedy cały mur, który zbudowała Camille zmieniał się w ruinę. Wystarczył jego uśmiech, jego spojrzenie, żeby jej dusza stała się jego, a jej serce rozprysło się na miliony kawałków. Za każdym razem on zostawiał u siebie jeden kawałek i jej serce nie będzie już nigdy w takim samym idealnym stanie jak na początku. Jej dusza tęskniła, a serce płakało krwią. Chciała choć raz ujrzeć w jego oczach miłość, nie tylko nienawiść, którą tak bardzo jej okazywał. Kiedy byli sami, nie odzywał się do niej, kiedy znajdowali się w towarzystwie potrafił nawet położyć dłoń na je ramieniu. Wczoraj dal nawet małe przedstawienie, kiedy opowiadał co zrobił. Dotknął jej ramienia. Wiedział, ze  ten sposób nie da jej racjonalnie myśleć. Będzie potakiwała, przyznałaby się nawet do morderstwa, gdyby mogła przez wieczność czuć jego dotyk na swojej skórze. Zrobiłaby wszystko niezależnie od ceny, żeby Paul przestał ją nienawidzić, ale prawda była taka, że żadna cena nie jest w stanie zwrócić mu matki, która była dla niego wszystkim. Tęsknił za nią każdego dnia coraz mocniej. Nie potrafił znieść myśli, ze już nigdy nie zobaczy jej twarzy. Żeby zatuszować jej morderstwo Cassandra musiała spalić całe mieszkanie. Paul nie zdążył zabrać ze sobą żądnej rzeczy należącej do niej. Wszystko spłonęło w magicznym ogniu nienawiści i poczucia winy. Czasami wydawało mu się, że nie pamięta nawet jej twarzy. Potrafił zapamiętać jej oczy. One były czymś, czego żaden człowiek nie potrafił zapomnieć. Były zielono-niebieskie i potrafiły przejrzeć każde jego słowo na wylot, ukarać go i pochwalić. Były jego i on je kochał, jak nic innego. Od zawsze bał się, że może stracić jedyną osobę, która go wspierała i stało się tak w najmniej oczekiwanym momencie. Jedyną rzeczą, która mu po niej została był jej obraz w głowie, który stawał się z każdym dniem mniej wyraźniejszy - tak jakby ktoś magiczną gumką zmazywał codziennie jeden element z jej postaci. Bał się, ze pewnego dnia zostaną tylko oczy, które i tak znikną.
- Camille? - Szepnął w stronę zamkniętych drzwi od jej sypialni. Przeklął się w duchu za to, ze tak bardzo na nią naciskał. Nie lubił jej oskarżać, bo wiedział, że ona nie jest niczemu winna, ale bał się, że kiedy przestanie to robić stanie się jasne, że to wszystko było jego winą. Nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, dlatego udawał, ze wszystko jest całkowicie dobrze, gdy tą winną jest Camille.
- Ca.. - Nie zdołał skończyć, kiedy usłyszał skrzypienie otwierających się drzwi. Zobaczył blondynkę z rozmazanym tuszem pod oczami, która wciąż nie przestawała płakać. Zabolało go coś w środku. Nigdy nie widział jak płakała i to jeszcze z jego powodu.
- Nie zabiłam twojej matki. - Syknęła Camille, a kiedy Paul chciał coś powiedzieć przerwała mu ruchem ręki i powiedziała:
- Naprawdę wolałabym być Upadłym Aniołem, gdybyś w ten sposób przestał mnie nienawidzić. - Paul chwycił jej dłoń i delikatnie pocałował jej palce.
- Wiem, Camille. Doskonale o tym wiem. - Blondynka uśmiechnęła się do niego i otworzyła szerzej drzwi do swojego pokoju. Paul wszedł niepewnie do jej pokoju. Bardziej spodziewał się czerni i czerwieni niż brązu i jego odcieni. Uśmiechnął się w stronę dziewczyny o i rozejrzał dookoła. Pokój był nieco większy niż jego i ściany były pomalowane na beżowo. Na oknach wisiały białe firanki i kawowe zasłony z białymi paskami. Łóżko znajdowało się w małej wnęce w ścianie pomalowanej na ciemnobrązowy kolor, który wyróżniał się na tle reszty pokoju. Wokół łóżka były rozłożone trzy, słomiane dywaniki. Przed łóżkiem stał stoliczek, na którym leżało kilka książek o miłości, wszystkie tego samego autora. Na szafeczce nocnej leżał pomarańczowy budzik i brązowa, matowa lampka. Jeśli Paul miałby możliwość zamienienia się z nią sypialniami z całą pewnością by to zrobił. Pokój prezentował się na tyle dobrze, że chłopak był w szoku, że mieszka tu dziewczyna, która jeździ na motorze i maluje usta czerwoną szminką. Bardziej spodziewał się takiej aranżacji pokoju po jej sąsiadce - Ashley, która uwielbiała w spokoju czytać romanse i harlekiny.
Usiadł na łóżku i spojrzał na dziewczynę, która skierowała się w stronę łazienki w celu ogarnięcia makijażu.
    Po pięciu minutach wyszła z łazienki ubrana w skórzaną spódnicę i bordową koszulę zawiązaną w supełek w pasie. Na nogi ubrała bordowe vans i pociągnęła Paula za rękę w stronę wyjścia z pokoju.
- Gdzie idziemy? - Spytał Paul i otworzył przed Camille drzwi wyjściowe z domu. Dziewczyna wsiadła do srebrnego mustanga i uśmiechnęła się szeroko do Paula, który wskoczył do auta zaraz za nią.
- Idziemy opowiedzieć wszystko Jaye i przekabacić ją na naszą stronę. - Paul uśmiechnął się i odpalił silnik, ruszając wzdłuż drogi głównej.

~*~


       Wpatrywała się w jego niebieskie oczy i nie wiedział co powiedzieć. Oczywiście, że był dla niej ważny, w końcu kiedyś łączyło ją z nim coś więcej niż przyjaźń i być może, kiedy ją uderzył nie wiedział co robi, ale to nie zmienia faktu, że to zrobił, a ona o tym nie zapomni. Nie jest robotem, nie potrafi wykasować sobie pamięci, nawet jeśli bardzo by chciała. Dopóki w jej życiu nie pojawił się Alec wszystko było wspaniale, tak jak sobie wymarzyła jako mała dziewczynka. Była najpopularniejsza w szkole i skończyła ją z wyróżnieniem, miała wspaniałego chłopaka i była po prostu szczęśliwa. Teraz nie miała nic i pomieszkiwała w hotelu, bo rodzina wyrzuciła ją z domu.
- Czemu nic nie mówisz? - Spytał cicho Artur i podszedł do niej. Jaye odsunęła się delikatnie i powiedziała:
- Przyszedłeś, powiedziałeś, co myślisz i ja mam ci po prostu uwierzyć? Uderzyłeś mnie, zastraszałeś i chciałeś mnie zabić, to nie są rzeczy, które są do wybaczenia od tak po prostu. nie zabrałeś mi grabek, chciałeś zabrać mi życie.
- Przeprosiłem już za to, do jasnej cholery, Jaye. - Blondynka prychnęła i głową wskazała mu drzwi. Zastanawiała się teraz, dlaczego w ogóle go wpuściła. Owszem, brakowało jej miłości, współczucia, ale nie w takiej postaci. Nie myślał chyba, że Jaye porzuci wszystko, złamie wszystkie zasady moralności,które kiedykolwiek powstały na świecie i najnormalniej w świecie rzuci mu się w ramiona, mówiąc mu jak bardzo go kocha. Jaye zaśmiała się głośno i podeszła do drzwi, szeroko je otwierając. Artur zrzucił zegarek z szafki nocnej i wyszedł z pokoju, ostatni raz patrząc Jaye prosto w oczy. Blondynka uśmiechnęła się szeroko i krzyknęła za nim:
- Prześlę ci rachunek za ten zegarek! - Artur pokazał dziewczynie środkowy palec i skręcił na schody, z których chwilę później dobiegł krzyk jakiejś dziewczyny wściekłej prawdopodobnie na Artura za to, ze wylał jej kawę na bluzkę. Jaye zamknęła drzwi i położyła się z powrotem do łóżka, jednak nie było jej dane długo pospać, ponieważ po chwili usłyszała głośne stukanie w drzwi. Westchnęła głośno i ruszyła z powrotem w stronę drzwi, otwierając je wolno i mówiąc:
- Czego znowu? - Jaye spojrzała po raz drugi na mężczyznę, który zdecydowanie nie był Arturem i odchrząknęła mówiąc cicho "przepraszam".
- Noo! Tak lepiej! - Krzyknęła Camille i mocno uścisnęła Jaye. Wyższa blondynka spojrzała na swoją przyjaciółkę i głośno się zaśmiała. Na bordowej koszuli widoczna była mokra plama od rzekomej kawy, którą rozlał na niej Artur.
- A więc ten dupek był od ciebie? - Jaye pokiwała twierdząco głową i usiadła na łóżku, nadal śmiejąc się do rozpuku. Spojrzała na swoje towarzystwo, ale najwidoczniej tylko ją to śmieszyło, bo reszta wpatrywała się w nią jak na chorego psychicznie, który zbiegł z wariatkowa.
- Tak,mój były chłopak. - Powiedziała Jaye, akcentując słowo 'były'. Uśmiechnęła się szeroko i pokazała dwójce kanapę naprzeciwko jej łóżka. Camille rozsiadła się na jednym, a Paul na drugim, a Jaye podejrzliwie spytała:
- Skąd wiedzieliście, że jestem tu zameldowana? - Camille zaśmiała się cicho i spojrzała na Paula, który lekko zaczerwieniony powiedział:
- Mamy magów w swoich progach, kazaliśmy mu powiedzieć, gdzie jesteś.
- A akurat wtedy byłaś... - Nie dokończyła zdania tylko głośno wybuchnęła śmiechem - Pod prysznicem! - Camille rechotała jak głupia, aż w końcu Paul zrzucił ją z fotela. Nie zachęciło jej to do tego, aby przestać się śmiać! Śmiała się tak głośno, że ludzie z sąsiednich pokoi stukali w ściany. Camille po około dwóch minutach uspokoiła się i usiadła z powrotem na fotel, mówiąc:
- Najlepsze jednak było to, że śpiewałaś pod tym prysznicem! - Paul szturchnął ją w ramię, posyłając znaczące spojrzenie, podczas gdy Jaye prawie spaliła się ze wstydu. Nigdy nie sądziła, że zostanie złapana na tym, jak śpiewa sobie pod prysznicem, a już na pewno nie przez jakiegoś obcego maga.
- Mieliśmy jej tego nie mówić. - Szepnął Paul, uśmiechając się pocieszająco do Jaye, która cała czerwona siedziała na łóżku i wpatrywała się w Camille.
- No przepraszam bardzo, ale to jest moja przyjaciółka! Powinna o tym wiedzieć!- Paul uśmiechnął się przepraszająco do Jaye i trzepnął Camille w tył głowy, przywołując ją tym samym do porządku.Camille jednak nie widziała w swoim zachowaniu niczego, co mogłoby wzbudzać jakiekolwiek wątpliwości, co do jej stanu psychicznego, więc po prostu śmiała się dalej, tym razem jednak nic nie mówiąc.      Jaye spojrzała się na Paula, który jeszcze przez chwilę wpatrywał się w Camille, która najwyraźniej nic nie robiła sobie z tego, że ktoś może wziąć ją za nienormalną i robiła ślady palcami na szklanym stoliku. Paul otrząsnął się po chwili i uśmiechnął do Jaye.
- No… Więc już wiesz jak cię znaleźliśmy. – Chłopak odchrząknął cicho i spojrzał na puchate kapcie Jaye znajdujące się kolo jej stóp. Dziewczyna usiadła na łóżku i skuliła nogi pod siebie, nie odrywając wzroku od chłopaka.
- Paul, wyduś to z siebie, do jasnej cholery. – Powiedziała Camille i wyprostowała się na fotelu, wpatrując ię w chłopaka, który tylko przelotnie na nią spojrzał i wrócił do wpatrywania się w kapcie.- Co masz z siebie wydusić? – Spytała Jaye i wstała z łóżka, kierując się w stronę swojej walizki. Wyciągnęła z niej kilka kartek i łańcuszek z breloczkiem. Podeszła do Paula i pokazała mu to, pytając:
-Wiesz co to jest? – Paul pokiwał przecząco głową, ale w tym samym momencie Camille wyrwała się z fotela i podeszła do Paula, wyrywając mu bransoletkę z ręki.
- Ja wiem co to jest. – Powiedziała Camille i odczepiła jedną zawieszkę. Położyła ją na stole i schyliła się nad nią, lekko muskając ją kciukiem. Jaye spojrzała się na Paula, który przyglądał się uważnie Camille. Chłopak wiedział, co robi – próbowała porozumieć się z kimś, kto zginął przez tą zawieszkę. Pod nosem wypowiadała czar porozumienia, który magowie stosują tylko podczas wyjątkowych sytuacji. Najwyraźniej według Camille to była takowa sytuacja.
      Camille nagle wstała od stołu i spojrzała na Jaye, która stała oszołomiona i oczekiwała ruchu od przyjaciółki.
- Czy ci dwaj przystojni kolesie to byli twoi bracia? – Jaye westchnęła głośno i pokiwała twierdząco głową, siadając na łóżku. Spodziewała się po niej czegoś więcej niż gadania o jej braciach. Miała dość samego myślenia o nich, a co gorsza mówienia z kimkolwiek. Zaraz, zaraz… Jaye spojrzała się na Camille i spytała:
- Widziałaś ich? – Camille uśmiechnęła się szeroko i przypięła zawieszkę z powrotem na łańcuszek.
- Ba! Rozmawiałam z nimi. Damien mówi, że wyglądasz okropnie w tych włosach. – Jaye prychnęła cicho, ale w głębi duszy cieszyła się, że jej bracia wcale nie mają się źle, gdziekolwiek teraz są. Cieszyła się, że chociaż Camille miała okazję z nimi porozmawiać, bo jak z góry osądziła, ona nie potrafi czarować i nie ma na to nawet krzty szansy.
- A tak w ogóle to od kiedy z Adama takie ciacho?! – Wykrzyknęła zszokowana Camille i oparła głowę o ścianę, stając przy Paul’u. Jaye zaśmiała się cicho, kiedy zobaczyła rozmarzenie w oczach przyjaciółki i zwinęła do kieszeni szlafroka łańcuszek bransoletki.
- Mogłam się nie wyprowadzać. Widzisz Paul? Dzisiaj byłabym już po ślubie z bratem Jaye, a tak to dupa blada. Kupię sobie koty i będę siedziała ci do końca życia na głowie. – Paul zaśmiał się razem z Jaye i szeroko uśmiechnął się w stronę Camille, która trzymała dłoń na jego ramieniu.
- Śmiało. – Odparł chłopak i spojrzał się na Jaye – Jeśli kupisz kota to też możesz siedzieć mi na głowie.
- Jaye ma uczulenie, więc nie może należeć do naszego klubu. – Jaye zaśmiała się głośno i założyła kapcie na bose stopy.


~*~


- I niby jaki masz plan? – Spytał sarkastycznie Samuel i spojrzał się znad stołu na Aleca, który siedział na ziemi i przyglądał się od pół godziny mapie Mediolanu.
- Przymkniesz się? – Syknął Alec i przyciszył go ruchem dłoni. Samuel przewrócił teatralnie oczami i upił łyk kawy ze swojego fioletowego kubka.- Mam! – Krzyknął Alec po chwili i spojrzał się na Samuela, wskazując jedno małe miejsce na mapie. Samuel podszedł bliżej, a kiedy zobaczył nazwę ulicy, rozłożył ręce i powiedział:
- Na mnie nie licz. Nathalie pewnie się zgodzi. – Alec zebrał mapę i pobiegł w stronę pokoju Nathalie, która siedziała sobie spokojnie przy biurku i rysowała




___________
BLOGSPOT SZALEJE I ZMIENIA CZCIONKĘ. #PRZEPRASZAM.

CZYTASZ=KOMENTUJESZ




sobota, 19 stycznia 2013

Dziewiętnaście.

      Wchodził pojedynczo po marmurowych schodach, nie odrywając wzroku od poręczy. Bał się, że spadnie, choć jako Anioł potrafił panować nad swoim ciałem w taki sposób, że żadna siła nie powinna go rzucić na ziemię. Jedynym stworzeniem, któremu udało się to zrobić był Eric, a Alec miał nadzieję, że tak pozostanie. Nie potrafił znosić upokorzenia... niezależnie jaka była jego przyczyna. Wiedział, ze zasłużył na wszystko - ludzie go nienawidzili, znosił zło na ziemię, był... Był Demonem. Wszyscy zdążyli sobie to uświadomić tylko on wciąż trwał w przekonaniu, że jest dobry, że potrafił służyć Bogu.
     Stanął naprzeciwko wielkich, dębowych drzwi i lekko nacisnął dzwonek do drzwi. Nagle drzwi się lekko uchyliły i Alec ujrzał długie blond włosy. Po chwili zobaczył także delikatną twarzyczkę, na której widoczne było lekkie zdziwienie jak i przerażenie. Domyślił się, że to własnie była Drake, która szerzej otworzyła drzwi, rozglądając się dookoła, czy Alec nie przyszedł z nikim innym. Siostry nie chciały mieć w swoim domu obcych.
      Alec cicho wszedł do małego mieszkania sióstr i ruszył za Drake, która, jak się okazało, przyprowadziła go do całkiem miłego salonu. Blondyn rozejrzał się powoli wokół i przyjrzał się uważniej zdjęciu powieszonym nad kanapą. Znajdowały się na nim dwie niskie blondynki. W jednej rozpoznał Drake, była tą niższą i o łagodniejszej urodzie. Zdecydowanie wyróżniała się z tłumu, w przeciwieństwie do swojej siostry, która nie była byt urodziwa. Nie można było jednak powiedzieć, że była brzydka... Przypominała Alecowi jego matkę, a on nie lubił jej wspominać, bo to bolało. A ból jest dla słabszych... dla ludzi.
- Witam cię, Ayo, Drake. - Kiwnął na siostry i usiadł na kanapie, gdy jedna z sióstr kiwnęła głową na mebel.
- Nie powiem, że było łatwo znaleźć twoją ukochaną. Ma blokadę w umyśle. Prawdopodobnie przebywała wśród Łowców. Wiesz coś o tym? - Alec kiwnął głową na znak potwierdzenia i podrapał się po głowie. Jeśli chciał znaleźć dziewczynę, powinien powiedzieć siostrom, ze babcia Jaye jest Łowcą, jednak wiedział, ze kolaborowanie z wrogiem, gdy należy się do grupy Upadłych Aniołów jest karalne.
- Skłamiesz. - Syknęła Ayo i lekko zakręciło dłonią nad biurkiem. Alec poczuł piekący ból w podbrzuszu i upadł na ziemię. Wiedział, że siostry są zdolne do wszystkiego, ale nie czuł nigdy tak okropnego bólu. Jakby coś wyżerało mu wszystkie organy. Zaczął się modlić... Pierwszy raz od kilku lat wymówił imię Pana. Nigdy nie potrafił tego zrobić, czuł się oszukany, kiedy skończył, a ból zniknął.
    Spojrzał zaszklonymi oczami na Drake, która z szeroko otwartą buzią wpatrywała się w blondyna. Najwyraźniej nie tylko ona nie spodziewała się ataku ze strony Ayo. Wstał powoli z podłogi, nie odrywając dłoni do brzucha, jakby bojąc się, że za chwilę wszystko z niego wypadnie. Bał się Ayo, był to prawdziwy strach i zarazem podziw, że jedna z sióstr okazała się kimś, kto rzuci go na kolana. Drake uśmiechnęła się przepraszająco do chłopaka, ale nie odezwała się ani słowem. Podeszła do okna, stając tyłem do Ayo i Aleca.
- O jakiej blokadzie mówiłaś? - Spytał nieco zdekoncentrowany blondyn, wpatrując się w nagie plecy Drake. Jej blond włosy opadały delikatnie na łopatki, a kiedy przechodziła z nogi na nogę jej włosy poruszały się, jakby stała na wietrze.
- Są dwie możliwości. Albo znajdowała się w pokoju z mnóstwem znaków ciszy na ścianach albo wstąpiła do Łowców Nadludzi.
- Wiem, że trudno jest ci w to uwierzyć, ale bardziej prawdopodobna jest druga wersja. - Szepnęła Drake, odwracając się w stronę blondyna. Chwyciła go za rękę i przybliżyła do swojego policzka.

- Ona urodziła się by być jedną z nas. Daj jej szansę. Może nam się przydać, wie gdzie się ukrywają. - Szepnął na ucho Cassandrze wysoki brunet. 
- Nie mam do niej zaufania, Nicholasie. Musi przejść próbę. Jeśli powie nam gdzie znajdują się te szuje, przyjmiemy ją, jeśli nie, trzeba będzie jej wymazać pamięć. 
- Myślę, że nagroda, którą dostaniemy jest warta wszelkich starań. Przejdzie próbę jutro w południe.
- Sama dopilnuję, żeby wszystko się udało. Nie musisz się niczym martwić.
- Będę mógł zabić tego blondaska?
- Z chęcią ci go oddam, jeżeli dopilnujesz, że będzie cierpiał. 

Alec otworzył oczy i spojrzał na blondynkę, która ze zmartwieniem w oczach wpatrywała się w chłopaka. Nie chciał jej zrobić krzywdy, ale to było silniejsze od niego. Chęć zabicia, chęć zemsty - to wszystko było do niego silniejsze. Najwyraźniej urodził się, żeby być zły.
- ODSUŃ SIĘ, DRAKE! - Krzyknęła Ayo w samą porę. Alec już skakał niskiej blondynce do gardła, gdy po prostu przywarł do ziemi i nie mógł się poruszyć. Zaparło mu dech w piersiach, gdy zobaczył nóż, który kierował się w jego stronę. Czuł, że jest u kresu wytrzymałości i wykorzystał moment, kiedy siostry rozmawiały. Podniósł się z ziemi i wybiegł z mieszkania. Poczuł ogień w głowie i upadł na ziemię. Zaczął głośno krzyczeć, choć wiedział, ze nikt nie rzuci mu się z pomocą.
     Nagle z mieszkania wybiegła Drake i przyłożyła jego dłoń do swojego policzka, powtarzając jak mantrę:
- Ci, spokojnie. Nic ci nie jest.

- Dlaczego to zrobiłeś?! - Krzyknęła poprzez śmiech. Uwielbiał ten dźwięk. Odkąd pierwszy raz go usłyszał, wciąż rozbrzmiewał w jego głowie. Kiedy zasypiał, kiedy wstawał, kiedy jadł, kiedy próbował z kimś rozmawiać. Wciąż słyszał jej śmiech. Był dla niego codzienną mantrą, przyzwyczajeniem. Nie potrafił się od tego oderwać. Nie chciał tego przerywać. Mógłby przez całe życie słuchać jej śmiechu. Mógłby przegrać wszystko co miał, gdyby tylko przez całą wieczność mógł ją mieć przy sobie. 

- Lepiej ci? - Spytała Drake, a kiedy Alec otworzył oczy, odetchnęła z ulgą wprost wymalowaną na twarzy.
- Po co to zrobiłaś? - Syknął w jej stronę Alec i podniósł się ziemi, wpatrując się z góry na blondynkę, która siedziała na schodku. Trzymała twarz w dłoniach i cicho łkała. Alec przewrócił teatralnie oczami i usiadł obok niej na marmurowym schodku. Nie wiedział co powiedzieć, dlatego tylko wpatrywał się w migoczące światło za oknem. Po chwili ujrzał twarz Jaye, która wykrzywiła się w bólu. Spojrzał przerażony na Drake, która wpatrywała się w to samo miejsce. Minutę później obraz zniknął, a migoczące światło razem z nim.
- Też to widziałaś? - Spytał cicho Alec dziewczyny, która dotykała wierzchu swojej dłoni. Denerwowała się, nigdy w życiu nie zdarzyło jej się coś takiego. Zawsze jej wizje pojawiały się w umyśle, nikt nigdy ich nie widział... Aż do teraz. Czuła, ze z tym chłopakiem jest coś nie tak, że może mieć jakąś moc, nad którą nie umiał panować.
- Nie. - Odparła cicho i wróciła biegiem do mieszkania, żeby wszystko opowiedzieć swojej siostrze. Alec został sam na korytarzu i uznał, ze ma na tyle dużo wolnego czasu, że może rozejrzeć się po budynku.

~*~
- Jaye! - Usłyszała za sobą nieznajomy jej głos. Odwróciła się akurat w momencie, gdy niska blondyneczka mocno ją do siebie przytuliła. Jaye spojrzała się nieco zdezorientowana na krótkie do ramiona włosy dziewczyny i delikatnie ją od siebie odsunęła. Wtedy zobaczyła piękne i duże niebieskie oczy i czerwone usta, które były znakiem rozpoznawczym dziewczyny.
- Camille! - Krzyknęła Jaye i uśmiechnęła się szeroko. Chodziła z dziewczyną jeden rok do liceum, dopóki Camille nie wyprowadziła się na drugi koniec Francji. Można było powiedzieć, że były jak dwie papużki nierozłączki. Wszędzie razem, o wszystkim sobie mówiły i były dla siebie jak siostry. Siostry, które obiecały, że nigdy się nie zostawią. Wychodzi na to, ze gdy przyjaciółki naprawdę sobie coś obiecają, dotrzymują słowa, choćby przeprowadziły się na dwa różne końce świata.
     Rzeczą, którą najmniej się Jaye właśnie spodziewała było właśnie spotkanie przyjaciółki sprzed lat. Bojowo nastawiona szła, żeby spotkać się ze swoją babcią własnie teraz razem z Camille ruszyła w stronę kawiarni. Nie widziała swojej przyjaciółki od trzech lat. Kiedy przyjrzała jej się bliżej, zrozumiała dlaczego od razu jej nie poznała. Dziewczyna wyglądała kompletnie inaczej! Oprócz jasnoniebieskich oczu i czerwonych ust, zmieniła wszystko. Rozjaśniła włosy, urosła (!), stała się pewna siebie i wygadana. Najbardziej jednak Jaye zaskoczył strój dziewczyny. Zastanawiała się, gdzie podziały się długie spódnice, luźne bluzki i kwiatowe ozdoby, które zastąpiły skórzane spodnie, kamizelka i creepersy.  Dopiero po chwili zobaczyła, że Camille niesie pod pachą kask. Blondynka zauważyła, ze Jaye jej się przygląda i powiedziała:
- Nie spodziewałaś się, że hipiska stanie się jak gangster z przedmieścia, co? - Dziewczyny zaśmiały się głośno. Jaye nigdy sobie nie uświadomiła jak bardzo tęskniła za swoją przyjaciółką. Co prawda bardzo to przeżywała na początku. Groziła, ze ucieknie z domu i się do niej przeprowadzi, że jeśli w tej chwili jej do niej nie zawiozą to sama sobie tam pojedzie wozem ojca. Na całe szczęście żaden z tych głupich pomysłów nie wypalił, a Jaye przyzwyczaiła się do faktu, ze jedyną formą kontaktu z jej przyjaciółką będzie komputer, który nie potrafił zastąpić prawdziwej rozmowy, dlatego ich kontakt urwał się jakiś czas temu.
- Raczej jestem zaskoczona faktem, że wsiadłaś na to, uwaga cytuję, dwukołowe monstrum, którego posiadaczami są dawcy narządów. - Camille uśmiechnęła się lekko i spojrzała za siebie na czarny ścigacz.
- Widzisz, jakim dobrym człowiekiem jestem? - Dziewczyny zaśmiały się głośno i weszły do małej kawiarenki za rogiem.

- Lody waniliowe z polewą czekoladową. - Powiedziała Camille, gdy tylko podszedł brunet z notesikiem. Kelner spojrzał się na Jaye, która zamówiła sobie mocną kawę i ciastko czekoladowe. Po chwili zastanowienia Camille krzyknęła:
- Podwójną porcję czekolady! - Kelner pokręcił głową na znak dezaprobaty zachowania dziewcząt, ale uśmiechnął się do Jaye. Camille położyła kask na stole i oparła się łokciami o brzeg ławy.
- Leci na ciebie! Uuu! - Jaye rozejrzała się dookoła, ale we Francji ludzie byli przyzwyczajeni, że zawsze w kawiarni znajdzie się jakieś bydło, które nie potrafi się zachować - dzisiaj tym bydłem były Jaye i Camille.
- Przestań. - Odparła zaczerwieniona dziewczyna i przeniosła wzrok na kelnera, który kierował się w ich stronę. Położył ciastko przed Jaye oraz lody przed Camille, która udała zbulwersowaną i nakrzyczała na mężczyznę, że podwójna porcja czekolady to nie jest kilka kropelek więcej. Kelner uśmiechnął się delikatnie i przeprosił na co Camille tylko głośno westchnęła i odsunęła od siebie talerz, mówiąc coś o niekompetentnych pracownikach i o tym, że nie zje swojego deseru dopóki nie dostanie swojej porcji czekolady.
    Po około pięciu minutach kelner przyszedł z powrotem; tym razem z podwójną porcją czekolady dla Camille. Dziewczyny szybko zjadły swoje desery i Camille kiwnęła na kelnera, który podszedł do Jaye z rachunkiem, na którym znajdował się także jego numer telefonu. Camille zaśmiała się cicho widząc minę kelnera i wyrwała rachunek z rąk swojej przyjaciółki. Zobaczyła numer telefonu i wybuchnęła gromkim śmiechem, opluwając przy tym Jaye jak i wszystko dookoła.
- Patrz teraz. - Powiedziała cicho Cam w stronę Jaye - Przepraszam bardzo! - Mężczyzna, który podpisał się Andy, odwrócił się lekko zszokowany i podszedł do dziewczyn. - Na tym rachunku mam jakieś numerki, które z całą pewnością nie są ceną. - Jaye zaczerwieniła się nieco mniej niż Andy, który chwycił od dziewczyny papierek i poszedł wydrukować nogi.
- To było wredne. - Szepnęła Jaye i spojrzała się w załzawione od śmiechu oczy Camille, która prawie turlała się po ziemi.
- Proszę cię! Od razu zauważyłam, że facet nie jest w twoim typie, oszczędziłam ci tylko daremnej rozmowy z nim. - Zaśmiała się jeszcze głośniej niż przed chwilą i zostawiła odliczoną ilość pieniędzy. Dziewczyny od zawsze miały taki zwyczaj, ze gdy cena nie była wysoka Camille płaciła za jedzenie, a Jaye zostawiała napiwek. Blondynka chwyciła kask za sobą i ruszyła w stronę wyjścia. Jaye wyjęła banknot z portfela i zostawiła jako napiwek dla kelnera.
- Co robimy teraz? - Spytała się Camille, gdy Jaye otworzyła drzwi kawiarni. Camille odwróciła się do niej i Jaye albo się przewidziało albo dziewczyna przez chwilę miała czarne jak noc oczy. Cam uśmiechnęła się szeroko i chwyciła dziewczynę pod rękę.
     Jaye spojrzała jeszcze raz w oczy dziewczyny - tak, zdecydowanie stały się czarne.
- Cam? - Szepnęła dziewczyna w stronę swojej przyjaciółki. Blondynka odwróciła się i szeroko uśmiechnęła. - Jesteś Upadłym Aniołem, prawda? - Camille rozejrzała się dookoła i głośno zaśmiała, chwytając ją z powrotem pod rękę. Jaye po chwili sama z siebie zaczęła się śmiać. Dostawała halucynacji. Wszędzie, gdzie nie spojrzała widziała Upadłe Anioły, Łowców Nadludzi, Erica. Camille ciągnęła ją za rękę jeszcze przez dobre 15 minut, aż w końcu dotarły pod olbrzymią willę, składającą się z trzech pięter.
- Mieszkasz tu? - Wyjąkała Jaye i ruszyła za Camille, która cicho skradała się na posesję. Nagle poczuła jak coś uderzyło ją w tył głowy i usłyszała nagle głos Camille, która schowała się w krzakach:
- Uważaj! Atakują! - Jaye poczuła jak coś mokrego spływa jej po plecach, kiedy zauważyła, że ktoś biegnie w jej stronę. Schyliła się akurat w momencie, gdy jakiś chłopak skoczył w jej stronę. Podziękowała w duszy swojemu refleksowi, ale najwyraźniej zapeszyła, bo pół minuty później leżała na ziemi, twarzą w trawie.
- No i pięknie. - Syknęła sama do siebie Jaye i podniosła się z ziemi. Była cała w błocie, ale kiedy podniosła wzrok ujrzała wysokiego szatyna z zielonymi oczami, który wpatrywał się w nią z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Dobrze się czujesz? - Jaye pokiwała głowę i wręcz czuła jak się czerwieni. Camille nagle pojawiła się obok niej z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach niż miał napastnik Jaye.
- Cześć, Paul. - Zachichotała głupio Camille. Dopiero kiedy Jaye głośno i znacząco odchrząknęła, Camille przebudziła się i cicho przedstawiła sobie parę. Kiedy Jaye uścisnęła dłoń Paula przed jej oczami pojawiła się postać jej babci i chłopaka, którzy szli obok siebie. Cassandra coś do niego mówiła, ale Paul cały czas zaprzeczał. Po chwili oboje zaczęli krzyczeć, a cały obraz zniknął w momencie, gdy Paul puścił dłoń Jaye.
- Znasz moją babcie. - Wypaliła dziewczyna i poczuła jak Camille uderza ją w ramię.
- Tak, jestem byłym Łowcą Nadludzi. - Camille spojrzała się na chłopaka z niedowierzaniem i skarciła go wzrokiem jak szczeniaka, który nasikał swojemu właścicielowi na dywan.
- Ona o tym nie wie! Do jasnej cholery, Paul, czy ty kiedykolwiek przemyślałeś to, co chcesz powiedzieć?! - Camille ruszyła w stronę domu i głośno trzasnęła drzwiami.
- Jak to byłym Łowcą? Można sobie stamtąd po prostu odejść? - Spytała Jaye, na co Paul spojrzał się na nią z niedowierzaniem. Chwycił ją za rękę  mówiąc, że to nie jest czas ani miejsce na takie rozmowy i pociągnął dziewczynę za sobą do domu. Zaprowadził Jaye do jadalni, w której, przy stole, siedziało na oko dziesięć osób, mężczyzn i kobiet w różnym wieku.
- Może mi ktoś powiedzieć o co tu chodzi? Camille? - Dziewczyna spojrzała się przepraszająco na Jaye i usiadła obok kobiety w czerwonej sukience do ziemi. Kobieta wskazała jej miejsce między czarnoskórą dziewczyną, a Azjatą i szeroko się uśmiechnęła. Jaye niepewnie podeszła do towarzystwa i usiadł na wskazane miejsce.
- Przepraszam za nich. Mówiłam im już, że gości nie przyjmuje się poprzez rzucanie w nich balonami z wodą. - Jaye uśmiechnęła się lekko i niepewnie i spojrzała na Camille, która wzrokiem szukała czegoś na czym mogłaby się skupić przez dłuższą chwilę.
- Kim wy wszyscy jesteście i czego ode mnie chcecie? - Warknęła Jaye i odsunęła się razem z krzesłem od stołu, żeby mieć lepsze pole do manewru i ucieczki w razie jakichkolwiek problemów. Wolała być ubezpieczona, byłaby pewniejsza gdyby ktoś kogo znała praktycznie całe życie nie wystawił ja do wiatru.
- Camille już znasz. Jest byłym Upadłym Aniołem, dlatego zauważyłaś, że jej oczy na moment się zmieniły. - Jaye otworzyła szeroko oczy i cicho wydukała swoje pytanie:
- Jak to możliwe?
- Ja to zrobiłem? - Powiedział pewnie Paul i chwycił się krzesła Camille, kładąc jedną dłoń na jej ramieniu. - Dlatego właśnie nie jestem już Łowcą Nadludzi. Żeby ją uratować musiałem zyskać zaufanie twojej babci, tylko ona potrafi odwrócić czar. - Jaye wpatrywała się jak zaczarowana w Paula, który ni zwracał uwagi na to, że dziewczyna prawie nic nie rozumie z jego opowieści. Patrzył prosto w jej oczy i w momencie, kiedy dziewczyna odwróciła wzrok, on przestał mówić. Dopiero kiedy powróciła do spojrzenia w groszkowe oczy chłopaka, usłyszała dalszą część.
- Twoja babcia powiedziała, że muszę zabić jednego z Upadłych, żeby mi mogła zaufać.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić, Paul. - Szepnęła Camille i spojrzała w oczy Jaye z niechęcią, jakby to ona była przyczyną tego, że z jej winy Paul musiał kogoś zabić. Chłopak ją zignorował i wciąż wpatrując się w oczy Jaye, powiedział:
- Wiem. Dziewczyna musi wiedzieć, że jej babcia jest suką.
- Paul! - Krzyknęła kobieta w czerwonej sukience. - Panuj nad słowami.
- Przepraszam. Twoja babcia kazała mi zabić moją własną matkę. - Jaye głośno wciągnęła powietrze, a w jej oczach pojawiły się łzy. Co prawda nigdy nie miała miłych wspomnień ze swoją babcią, ale nigdy nie pomyślałaby, ze ta starsza kobieta jest zdolna do takich okrucieństw.
- Trzymałem nóż na gardle mojej mamy. Mojej własnej matki. Nie chciałem jej zabić... Odkładałem nóż, kiedy po prostu ktoś mnie z nim popchnął, a ostrze wbiło się w jej krtań. Kiedy rozejrzałem się dookoła, nikogo nie było w pomieszczeniu. W zamian za to, Cassandra zdjęła czar z Camille, a śmierć mojej mamy przeszła do historii jako samobójstwo. - Camille głośno załkała i wybiegła z jadalni. Za nią ruszył Azjata i Murzynka, którzy siedzieli obok Jaye. W pokoju zostało osiem osób razem z Jaye.
- Czy reszcie z was moja babcia zrobiła to samo? - Tylko niektórzy z nich pokiwali twierdząco głową. Reszta z nich siedziała nieruchomo i wpatrywali się w swoje dłonie lub na siebie nawzajem.
     Jaye spojrzała przepraszająco na Paula i kobietę w czerwieni i wybiegła z jadalni. Stanęła w przedpokoju i rozejrzała się dookoła. Ujrzała uchylone białe drzwi i skierowała się w ich stronę.
- Camille? - Szepnęła cicho i usiadła koło blondynki na łóżku. Dwójka ludzi, którzy wybiegli za Cam z jadalni natychmiast zniknęła z pokoju i zostawiła je same.
- Wiesz dobrze, że to nie twoja wina. - Powiedziała Jaye i mocno ją objęła.
- Co z tego, ze ja to wiem, skoro Paul do końca życia będzie mnie nienawidził?! - Jaye mocno ją do siebie przygarnęła i pocałowała ją w czubek głowy.



Siedzieli oboje na brzegach swoich łóżek i myśleli o tym, o dokładnie poszło nie tak. Sądzili, ze są sobie pisani, wszystko na to wskazywało. Teraz jednak było inaczej. On - obwiniał siebie za to, że jego ukochana odeszła. To było dla niego za wiele zakochać się w kimś, kto nie będzie z nim przez wieczność. Ona - sądziła, że nie jest dla niego wystarczająco dobra. Siedzieli teraz w tym samym miejscy setki kilometrów od siebie i myśleli. Ona próbowała o tym zapomnieć, chciała już nigdy więcej go nie zobaczyć, ale w głębi duszy czuła, że chciała tego tylko dlatego, że tak byłoby lepiej. Pragnęła poczuć jego dotyk, jego oddech na swojej szyi. Chciała po raz kolejny usłyszeć dwa słowa, które tworzyły gęsią skórkę na całym jej ciele. On chciał ponownie sprawić, żeby poczuła się ważna, żeby poczuła się jak księżniczka, bo wiedział, że jako jedyna osoba na świecie na to zasługiwała. Nie potrafił patrzeć jak cierpi. Nie mógł uwierzyć, że powiedział jej kiedyś, że jej nie kocha. Był głupcem. Był głupcem swoich własnych marzeń o tym, że Nathalie go kiedyś pokocha. Ona za to zaślepiona była miłością do niego, co doprowadziło do tego, że żadne z nich nie było pewne czy jeszcze zobaczą siebie nawzajem.
Miał kilka dni, żeby wszystko odkręcić inaczej wszystkie jego wspomnienia znikną i znowu zostanie sam jak palec ze swoim problemami.
Najbardziej na świecie pragnął spakować walizki i ruszyć w nieznane, ale chciał to robić z nią. Bo samemu nie miało to dla niego żadnego sensu...







__________________________________________________________

CAMILLE (: (postać epizodyczna) 



Witam na TLS po długiej przerwie. Przepraszam za opóźnienie, ale miałam totalny brak weny i dopiero teraz udało mi się co nieco dla was wyskrobac. Mam nadzieję, że wam się spodoba i skomentujecie (:

CZYTASZ=KOMENTUJESZ (:

sobota, 12 stycznia 2013

Osiemnaście.

     Drogi, Alec'u.
      Weszłam ostatnio do twojej sypialni. Spałeś. Przemknęłam cicho przez cały pokój i usiadłam delikatnie na łóżku tak, żeby cię nie obudzić. Przyglądałam ci się przez dłuższą chwilę i delikatnie musnęłam palcami twój policzek. Poruszyłeś się, myślałam, że się obudzisz, ujrzysz mnie tępo ci się przyglądającą i weźmiesz mnie za skończoną wariatkę. Wpatrywałam się kilka minut w twoją równomiernie opadającą klatkę piersiową i myślałam nad tym, jakby to było, gdybyś naprawdę mnie kochał... 
      Twoje rzęsy, delikatne i zaróżowione policzki, złote włosy - wyglądałeś jak Anioł. Nie mogłam uwierzyć, że jesteś... Jesteś demonem - nawet teraz ciężko mi przechodzi to słowo przez gardło. Wciąż pragnę,żeby to wszystko okazało się koszmarem, z którego za chwilę się przebudzę, ale nic się nie dzieje. Wciąż stoisz przede mną, uśmiechasz się, a ja w duszy modlę się o to, żebym się obudziła.         
      Gdybym nigdy cię nie poznała, gdybym zdążyła zrobić cokolwiek, żebyś nie musiał mnie ranić - w sumie, byłabym szczęśliwym człowiekiem. Miałabym rodzinę, przyjaciół. Ale wiesz co byłoby najgorsze? Że nigdy w życiu nie ujrzałabym twoich czarnych oczu, które zapierały dech w piersiach. Przez pierwsze kilka dni nie potrafiłam przestać o nich myśleć. Kiedy zamykała swoje oczy, widziałam twoje - czarne z przenikliwym spojrzeniem. Kładłam się spać z nadzieją, że przyjdziesz do mnie następnego dnia i po prostu się do mnie uśmiechniesz. 
       Mama od zawsze powtarzała mi, żebym nie zakochiwała się w pierwszym lepszym chłopaku, żebym nie polegała tylko na swoim sercu. A ja co zrobiłam? Przekroczyłam granicę i złamałam zasadę, którą wpajano mi od wczesnych lat. Zakochałam się w tobie, choć ciężko mi było to przyznać nawet przed samą sobą. Znosiłam wszystko, bylebyś tylko przy mnie został. Byłam ponad to. Czułam się upokorzona i samotna, a jednak przy tobie trwałam, choć wiedziałam już, że kochasz Nathalie - od zawsze ją kochałeś. Byłam głupia, ze tego nie zauważyłam... Ominęłabym wszystkie te złe ścieżki i poszła tą dobrą, która zaprowadziłaby mnie do kogoś, kto pokochałby mnie taką jaka jestem, nie taką jaka mogłabym być. Nigdy nie zauważałeś, że nie jesteś tylko tym, który przy mnie czuwa. Czasem zastanawiałam się, czy to nie lepiej. Było mi lepiej, gdy czułam, że o niczym nie wiesz, ale kiedy powiedziałeś pierwszy raz "kocham cię" byłam pełna nadziei. Czułam się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, choć nie byłeś przy mnie cały czas; pojawiałeś się. 
        Chciałam kupić sobie psa. Chciałam zacząć studia. Chciałam pisać pamiętnik. Chciałam zwiedzić świat. Chciałam poczuć się piękna. A wtedy pojawiłeś się ty i otworzyłeś mnie jak pierwszą lepszą książkę z półki. Przeczytałeś całą moją zawartość i powiedziałeś, że oszukałeś. Jedyne co od ciebie usłyszałam to "mam wyjść?". Te słowa na zawsze będą odbijały się echem w mojej głowie. A ich znaczenie zawsze będzie miało ten sam podtekst. Możesz wyjść, ale uprzedzam, że już nie wejdziesz z powrotem. 
      Wiem, że ucieczka to nie jest najlepszy sposób na uniknięcie rozmów, kłopotów i ciebie, ale to jedyne co mogę teraz zrobić. Chcę pobyć sama, choć wcale tego nie lubię. Mam dość tych wszystkich kłopotów, wiem, że razem z moją ucieczką one nie odejdą, ale może dzięki temu się od ego wszystkiego oddalę. 
     Przepraszam, że nie miałam odwagi powiedzieć ci tego wszystkiego prosto w twarz. Nie szukaj mnie.
Kocham, Jaye.


       Alec siedział na kanapie i wolno czytał każde słowo, zastanawiając się, czy to aby nie sen. Odeszła, a on nie chciał w to uwierzyć. Osoba, która zawróciła mu doszczętnie w głowie, wywróciła całe jego życie do góry nogi po prostu wzięła nogi za pas i odeszła. Nie mógł w to uwierzyć, choć może jednak nie chciał. Nie potrafił zrozumieć tylko dlaczego...
     Ból, który próbujemy zagłuszyć zawsze wraca z dwojoną siłą. Uderza nas w momencie, w którym nie spodziewaliśmy się nic. Czujemy takie dziwne uczucie w środku, jakby ktoś wbijał nam małe nożyki w każdy narząd osobno. Alec nigdy nie czuł czegoś takiego, nawet jak Nathalie odchodziła, czuł tylko dziwną narastającą pustkę, jakby brakowało mu jednego elementu teraz czuł jednak coś więcej. Nie potrafił uwierzyć w to, że ona go ot tak po prostu go zostawiła i, że przyszło jej to z taką łatwością.
      Wstał z kanapy, przewracając przy tym stolik i poszedł do kuchni. Chwycił paczkę papierosów Samuela i wyciągnął z nich jedną fajkę.  Nachylił się nad zapalonym gazem w kuchence i podpalił papierosa. Podszedł do okna i zaciągnął się.
       Zamknął się w swoim świecie, do którego dostęp miał tylko on. Było pięknie, bo każdy ma swoje wymarzone miejsce. Wszystkie godziny, dni i miesiące spędzone z Jaye stały się rozmazanymi wspomnieniami, które ulatniały się z jego umysłu. Według umowy, którą zawarł na początku z Erickiem, gdy tylko jakaś dziewczyna odchodzi zostawia po sobie tylko imię i nazwisko. Wszystko inne znikało i nie pojawiało się już więcej. Miał tydzień na odnalezienie blondynki... inaczej wszystkie jego wspomnienia znikną, a jedyny ślad, który po sobie zostawi to zdjęcie na ścianie i imię z nazwiskiem wyryte w jego umyśle na zawsze.

- Potrzebuję pomocy. - Szepnął przestraszony Alec. Nigdy nie dzwonił do blond bliźniaczek. Bliźniaczki były dwiema młodymi dziewczętami, które specjalizowały się w szukaniu ludzi. Nie dzwoniło się do nich bez powodu, gdy wybierałeś ich numer ryzykowałeś życie. Gdy osoba, którą miały znaleźć nie była dla ciebie wystarczająco ważna zabijały cię. Dlatego też Alec poprosił Samuela, żeby ten był przy nim, gdy będzie wybierał numer. Jeśli już miał umierać to przy najlepszym przyjacielu.
- W czym możemy ci pomóc? - Odezwała się jedna z sióstr ochrypniętym głosem. Samuel aż zadrżał, gdy usłyszał mocny, ciężki głos blondynki. Alec wzdrygnął się lekko i zaryzykował wszystko co miał, gdy powiedział:
- Muszę się z wami spotkać. - Usłyszał głośne wciągnięcie powietrza lekko przyciszone przez rękę przyciśniętą do mikrofonu telefonu. Samuel wpatrywał się w przyjaciela jak w największego idiotę świata i odetchnął z ulgą, gdy usłyszał cichszy już głos jednej z sióstr:
- Tylko dlatego, że jesteś na tyle odważny, żeby nam to zaproponować - spotkamy się z tobą. Bądź jutro pod starą kamienicą przy St. Anne.
- Dziękuję. - Powiedział, ale usłyszał tylko ciche pikanie oznajmujące, że połączenie zostało przerwane. Dopiero gdy odłożył słuchawkę przypomniał sobie, że równie dobrze mógł zginąć za tę propozycję. Siostry miały określone zasady i jeśli ktoś nawet w najmniejszym stopniu złamał choć jedną z nich ginął. Nikt nigdy do nich nie dzwonił, wszyscy się ich bali, szczególnie Ayo, która była wiedźmą, która od razu po tonie głosu wyczuwała czy ktoś dzwoni z szczerą czy błahą prośbą. Drake była ta łagodniejsza - zawsze czekała na reakcję siostry, żeby powiedzieć, co sądzi.
- Masz cholerne szczęście, idioto. - Wysyczał Samuel w stronę Aleca, który wciąż siedział i wpatrywał się w telefon.
- Nie wierzę, że się zgodziły. - Odparł i wstał z krzesła.
- Ja też nie. - Samuel wstał razem za nim i stanął obok przy oknie. Nathalie siedziała na rozkładanym krześle i opalała się. Na oczach miała ciemne okulary przeciwsłoneczne, a jednak wyczuła, ze ktoś się na nią patrzy. Zsunęła okulary i z gniewem spojrzała na Samuela, który odwrócił wzrok. Nie potrafił patrzeć jej się w oczy od czasu, gdy prawie wylądował z nią w łóżku. Sprawiła, że poczuł się jak mężczyzna, że mógł być sobą. Przy Alecu udawał, a jednak przy nim został. Według niego to jednak coś znaczyło. Naprawdę darzył go olbrzymim uczuciem i nawet jeśli miał się o tym nigdy nie dowiedzieć, wolał patrzeć jak jego miłość się uśmiecha niż czuć się sobą. Nie lubił siebie, więc dlaczego miałby wybrać drugą opcję. Uśmiech Aleca był dla niego o wiele wygodniejszy i czuł się wtedy co najmniej szczęśliwy - po części. 


- Mówiłam ci, że masz nie przyjeżdżać na pogrzeb. - Syknęła matka w stronę Jaye, która stała z walizką w przejściu.
- Nie. - Odparła pewnie blondynka - Powiedziałaś "nie musisz przyjeżdżać na pogrzeb". To jest mój ojciec, mamo. - Dominica spojrzała się na swoją córkę i wyszła z salonu, zostawiając ją samą w pustym pomieszczeniu. Dziewczyna z nieukrytą niechęcią rozejrzała się wokół siebie. Wyglądało na to, że wyprowadzali się. Chcieli ją zostawić na pastwę losu. Co prawda zabrała ze sobą wystarczająco pieniędzy, żeby wynająć sobie gdzieś mieszkanie i mogła znaleźć pracę, ale nie mogła uwierzyć, ze matka tak po prostu chciała ją zostawić. Matki tak nie robią.... Ludzie tak nie robią.
        Chwyciła rączkę swojej torby i ruszyła w stronę swojego pokoju. Dotknęła klamki i od razu od niej odskoczyła. Spojrzała na swoją dłoń, na której wierzchu odbił się dziwny znak - koło wycięte z jedną ósmą części, a w środku znajdował się krzyż bez jednego ramienia. Ściągnęła przewiewny szalik z szyi i owinęła wokół dłoni, otwierając drzwi do swojego pokoju. Stanęła w progu i zaniemówiła. Wszystkie jej rzeczy zostały albo wyrzucone na śmietnik, albo gdzieś wywiezione, bo pomieszczenie było kompletnie puste. Nawet jej komputer wyrzucili, a ze ścian zniknęły jej zdjęcia i obrazy. Teraz były pokryte takimi samymi znakami jak klamka. Kiedy dotknęła jednego z nich, zaświecił się lekko na złoto. W jej głowie pojawił się obraz ksiąg babci. Takie same znaki widziała na brzegach księgi czarnej magii. Nie pamiętała tylko teraz, co one oznaczały. Przycisnęła dłoń do znaku i zamknęła oczy, myśląc, że może w ten sposób sobie przypomni. Nagle w jej głowie rozbłysło światło i pojawił się Eric, który stał na szczycie góry, obok niego stała Nathalie, Samuel, Alec, jakieś dwie blondynki i jeszcze kilku brunetów i szatynek. Nagle zobaczyła swoją babcię, która stała jakieś dwadzieścia metrów od grupy Upadłych Aniołów. Za Cassandrą stała Dominica i kilku obcych Jaye kompletnie ludzi. W oddali, przy lesie, zobaczyła niską blondynkę, w której chwilę później rozpoznała siebie. Dziewczyna siedziała przy drzewie i szybko przewracała strony w jakiejś grubej księdze, na której po chwili zobaczyła znak, który znajdował się na klamce i ścianach w jej pokoju.
      Otworzyła oczy i na powrót znalazła się w swojej sypialni. Była sama, ale usłyszała dziwny szum w głowie i przyciszony głos jakiejś kobiety. Po chwili poczuła ból w skroniach i chwytając w biegu torbę znalazła się na zewnątrz domu. Głos przycichł i ból zelżał. Nie wiedziała co się stało, ale czuła, że nie jest mile widziana w swoim domu.
     Złapała taksówkę i pojechała w stronę hotelu. Dzisiaj miał się odbyć pogrzeb jej ojca i ona na niego pojedzie, choćby miała się tam dostać siłą. 


- Co tak stoisz jak ten przygłup? - Syknęła czarnowłosa w stronę Samuela. Ściągnęła ciemne okulary przeciwsłoneczne z nosa i spojrzała się na niego. - To, że mam okulary na nosie nie znaczy, ze cię nie widzę. - Położyła się z powrotem na leżaku i włożyła słuchawki do uszu. Kiwała głową w rytm muzyki, kiedy poczuła, że ktoś szturcha ją w ramię. Westchnęła głośno i wyjęła jedną słuchawkę, rzucając przelotnie wzrokiem na Samuela, pozwalając mu tym na to, żeby coś do niej powiedział. Co prawda nie lubiła, gdy jej się przerywało i on dobrze o tym wiedział, więc musiało się dziać coś co wymagało natychmiastowej konsultacji z nią.
- Bo wiesz... Chodzi o to... - Samuel próbował jej wszystko opowiedzieć, ale nie wiedział jak to wszystko ująć jak najkrócej. Wiedział, ze im więcej będzie mówił tym bardziej Nathalie będzie zdenerwowana, a im bardziej ona ma wyższe ciśnienie tym silniejszy jest Duch i Samuel przestaje nad nim panować.
- Mów, do jasnej cholery. - Syknęła Nathalie w jego stronę i zwróciła się twarzą do Słońca.
- Jaye wyjechała. Alec dzwonił do Sióstr. Mamy się z nimi jutro spotkać. - Nathalie spojrzała się zszokowana na bruneta, który lekko przygarbiony siedział przy jej niebieskim leżaku. Wyciągnęła z ucha drugą słuchawkę i wrzasnęła:
- Co Alec zrobił!? - Samuel wstał z ziemi i otrzepał spodnie z trawy. - Co za cholerny idiota, kretyn, padalec. Z kim ja się do cholery zadaje!?
- Przestań krzyczeć! Duch wariuje! - Samuel wydawał się być w transie. Zacisnął dłonie w pięści i zaciskając szczękę z bólu, przymknął oczy. Próbował powstrzymać Ducha, który za wszelką cenę chciał się wydostać spod jego wodzy. Nagle rozpętał się mocny wiatr i cienkie gałęzie na drzewach zaczęły się łamać i tworzyły mały wir. Nathalie uciekła do domu, a Samuel próbował wszystko powstrzymać. Po chwili poczuł jak kropelki potu spływają po jego czole i skroniach, a później lekki wiatr owiewa jego ciało unosząc go do góry. Patrząc z boku Nathalie widziała bruneta, który unosił się trzy metry nad ziemią, a wokół niego tworzyły się małe wiry z liści, gałęzi i kamyków, które wiatr zgarnął po drodze. Nagle wszystko ucichło, a Samuel upadł na ziemię w kępie liści. Czarnowłosa wybiegła z domku i schyliła się nad Samuelem, który ciężko dyszał ze zmęczenia. Odgarnęła włosy z jego czoła i delikatnie przejechała kciukiem po jego policzku.  Nagle zaczęła płakać, co ją samą kompletnie zaskoczyło. Nigdy nie płakała - uczyła się tego. Jej łzy delikatnie skapywały na granatową koszulkę Samuela, na której zrobiła się większa ciemna plamka. Samuel lekko uchylił oczy i spojrzał prosto na Nathalie, która tylko uśmiechnęła się czule i pocałowała go w czoło, pomagając mu wstać.
- Co tu się stało? - Spytał Alec podchodząc do Nathalie, która podtrzymywała Samuela za ramię, żeby ten nie stracił równowagi i nie runął na ziemię.
- Nic. - Odpowiedzieli równocześnie i skierowali się w stronę domu.
      Czarnowłosa pomogła chłopakowi położyć się na łóżku i przykryła go delikatnie niebieskim kocem. Samuel prawie natychmiast zamknął oczy i odpłynął, pogrążając się w głębokim śnie. Nathalie usiadła przy biurku i schowała twarz w dłonie.
- Co ty robisz, Nathalie? - Syknęła do siebie i wyszła z pokoju, zostawiając Samuela samego.


- Po co tu przyszłaś? - Jaye spojrzała się na staruszkę ubraną na czarno. Siwe włosy spięła w wysokiego koczka i założyła na głowę maleńki kapelusik z czarną siateczką na twarz. Cassandra mierzyła swoją wnuczkę jeszcze przez dłuższą chwilę, kiedy Jaye odparła:
- Równie dobrze mogłabym się ciebie o to samo zapytać  Ostatnim razem jak cię widziałam chciałaś zamordować moich przyjaciół. - Cassandra zamachnęła się mocno i uderzyła blondynkę w twarz. Jaye pomasowała się po pulsującym policzku i wyminęła swoją babcię i matkę, ruszając w stronę ludzi, którzy przyszli pożegnać jej ojca. Byli tam jego pracownicy, wspólnik, przyjaciele, rodzina - wszyscy, którzy uważali, ze znali jej ojca.
      Prawda była jednak taka, że jego znał tylko on sam. Nigdy nikt do końca nie dowiedział się wszystkiego o nim. Dla Jaye stał się obcym człowiekiem, a ludzie z którym pracował znali go już jako oschłego i nieobecnego. Nigdy nie poznali tego opiekuńczego, łagodnego i wiecznie uśmiechniętego człowieka, którym był. Jaye tęskniła za odgłosem jego śmiechu, był to zdecydowanie jej ulubiony dźwięk, choć uświadomiła sobie to dopiero, gdy zrozumiała, że już nigdy więcej go nie usłyszy. Pamiętała jak wychodzili razem na miasto gdy była młodsza. Tata kupował jej lody i razem chodzili na plażę budować zamki z piasku, organizowali konkurs na najpiękniejszy. Dziwnym trafem to ona zawsze wygrywała, a zamek jej ojca wyglądał jakby go tir przejechał i na tej kupce położono kilka kamyczków.
     Jaye uśmiechnęła się lekko i stanęła wśród obcych jej ludzi.

- Co ona tu robi? Miało jej nie być. Przyszła po spadek ojca. - Usłyszała Jaye, kiedy stawała przy mównicy. Uznała, że jeśli już pofatygowała się, żeby przyjść równie dobrze mogła przyjść i powiedzieć coś o swoim ojcu. Blondynka uśmiechnęła się lekko i zaczęła mówić:
- Ludzie przychodzą na świat, przyzwyczajają się do życia, a kiedy czują się szczęśliwi wszystko zostaje im odebrane. Wszystko, co było dla nich ważne zostaje usunięte z ich drogi, a oni sami umierają w samotności. Bez wsparcia - Dziewczyna spojrzała się na swoją babcię i matkę - z uczuciem złości, zazdrości i wiedzą, że stracili wszystko na co pracowali przez te wszystkie lata. Fakt, że mój ojciec cierpiał praktycznie przez całe swoje życie pewnie nie był pocieszający, gdy uświadomił sobie, ze już nigdy więcej nie zobaczy swojej rodziny. Moja babcia poniżała go. Za każdym razem, gdy próbował zrobić dla niej coś miłego, ona po prostu zbywała go wzrokiem albo mówiła coś niemiłego na jego temat. W sumie nadal tak robi.. ze wszystkimi. - Jaye uśmiechnęła się do Cassandry, która zrobiła się cała czerwona ze złości - Moja mama też nie była idealną żoną i matką. Wiecznie nie było jej w domu, mój ojciec harował jak wół w polu, a ona wychodziła na zakupy i kupowała sobie futro za tysiące euro, wyjeżdżała na wakacje, nie poświęcała nikomu tyle czasu ile sobie. Jest egoistyczna i prawdopodobnie ma to po swojej mamusi, która uwielbia taka być. Pewnie gdyby tata tu był, dostałabym niezły ochrzan za to, ze zwracam się bez szacunku do starszych, ale widzicie państwo nie ma go tu, a wiecie dlaczego? - Jaye rozejrzała się po sali, szukając jakiegoś zrozumienia, ale ludzie wpatrywali się w nią tępo i słuchali, co ma do powiedzenia - Otóż dlatego, ze moja mamusia zaczęła wymagać więcej. Miała wiecznie jakiś problem, ale sama do pracy się nie pofatygowała. Cisnęła mojego ojca, aż w końcu zrobiłby wszystko żeby odejść, ale nie mógł. Miał mnie i moich braci, teraz nie ma nic i być może teraz patrzy na mnie z góry i piekli się, ze upokarzam swoją własną matkę, a jego żonę. Prawda jest jednak taka, że moja rodzona matka chciała mnie wywalić na zbity pysk z domu. Chciała się wyprowadzić razem z moją babcią z domu, kiedy ja będę na wakacjach z przyjaciółmi... Ale mówimy tu o moim ojcu. Był najlepszym człowiekiem na Ziemi. Nigdy nie spotkałam żadnego tak dobrego człowieka, która tak starałby się o swoich bliskich. Wiedział, ze mama go nie kocha, a jednak nie zostawił jej ani mnie i moich braci. trwał przy nas i kochał. Kochał... Ciekawe, czy ludzie tu zgromadzeni wiedzą co to znaczy? Kochać znaczy szanować, to znaczy mieć słabości je tolerować. Być kochanym to znaczy zostać osłabionym. Zostajesz sam ze swoimi słabościami, choć ty szanujesz swoją ukochaną. Kochasz ją ponad życie i zrobiłbyś dla niej wszystko, wychodzi jednak na to, że mój tata zginął z miłości do swojej żony. Kochałam go i ludzie, którzy tego nie robili nie powinni znaleźć się w tym miejscu. - Jaye zeszła z mównicy i ruszyła w stronę wyjścia z Kościoła. Otworzyła drzwi i pobiegła w stronę plaży.

- Obudził się już? - Spytał Alec czarnowłosej, która popijała kawę z jasnozielonego kubka Samuela. Nathalie pokiwała przecząco głową i cicho mruknęła, ze idzie się położyć.
     Alec podszedł do okna i oparł się o wysoki parapet, wpatrując się w jezioro. Przypomniał sobie chwilę, kiedy poznał Jaye. Zobaczył ją na molo, siedzącą samotnie i po prostu do niej podszedł. Miał olbrzymie wyrzuty sumienia już w chwili, gdy zostawił bransoletkę na molo. Uciekł stamtąd jak najszybciej, bo nie mógł znieść myśli, ze właśnie niszczył jej życie. Pamiętaj jej groszkowe oczy, które zabłysły, gdy dotknął jej ramienia. Jego samego przechodziły ciarki, gdy tylko o niej pomyślał. Jezioro zaczęło się zamazywać, a jego oczy zaszły łzami. Alec przetarł oczy i poszedł zobaczyć, czy Samuel już wstał. Miał ochotę z kimś porozmawiać, a chłopak stał się jedyną osobą, z którą mógł to zrobić. Otworzył drzwi do sypialni Samuela i ujrzał jego lezącego w łóżku, a obok niego leżała zwinięta w kłębek Nathalie w jego koszulce. Uśmiechnął się lekko i przykrył ją drugim kocem, żeby nie marzła.


- Muszę go/ją znaleźć. - Powiedzieli równocześnie Alec i Jaye, nawet o tym nie wiedząc. Jaye zastanawiała się co właśnie robi Alec, a chłopak zastanawiał się czy blondynka, aby na pewno nie cierpi. 










czwartek, 3 stycznia 2013

Siedemnaście.

      Samuel nie był zbyt zadowolony z faktu, że to właśnie on ma chronić Jaye przed niebezpieczeństwami, ale jeśli temu miał zdobyć moc większą niż każdy Łowca Nadludzi... czemu nie? Spojrzał jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze - spierzchnięte usta nie nadawały mu uroku, ale nie miał ochoty na dbanie o swój wygląd, wielkie zazwyczaj oczy były teraz malutkie, a wszystko przez olbrzymie, lekko fioletowe wory zamiast powiek - nie spał od kilku dni i teraz zobaczył tego efekty.
      Dotknął dłonią swojego ramienia i delikatnie przejechał po wijących się liniach, które lekko piekły. Spojrzał na brzuch - różnej wielkości kręgi spowijały się na przemian z długimi nićmi, które kończyły się przy biodrach. Przyłożył dłoń do okręgu, który dziwnie zaiskrzył, gdy przybliżył do niego palce. Natychmiast odsunął rękę, kiedy poczuł lekkie poparzenie. Rozejrzał się po łazience, jakby szukał źródła tego ognia. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów, uspokajając buzującą w jego żyłach krew.
- Samuel, do jasnej cholery! - Usłyszał głośny głos Nathalie, która siedziała pod łazienką i pięścią stukała w drzwi.
     Chłopak odchrząknął cicho, żeby jego głos nie zdradził, że coś się stało i spojrzał ostatni raz w lustro, wychodząc z łazienki.
- No, nareszcie! - Krzyknęła dziewczyna i przecisnęła się między chłopakiem a drzwiami i weszła do zaparowanej łazienki.
     Po chwili dobiegł z niej dziki głos przerażenia. Samuel, który prawie dochodził do kuchni biegiem rzucił się w stronę pomieszczenia i z hukiem otworzył drzwi, które prawie wypadły z zawiasów. Chłopak ujrzał przerażoną czarnowłosą, która grzebała w kosmetyczce.
- Co się stało? - Spytał Samuel, rozglądając się po łazience, szukając czegoś, co mogło wystraszyć.
       Nic nie wzbudzało w nim jakichkolwiek złych mocy, a co gorsza.. Jedyną straszną rzeczą w tej łazience była żółta kaczuszka Aleca, która zawsze się w niego wpatrywała. Wiele razy wyobrażał sobie jak swoim pomarańczowym dziobem wydłubuje mu oczy, gdy leży w wannie, dlatego od razu gdy wchodził do łazienki przykrywał ją ręcznikiem, żeby nie męczyła go swoimi czarnymi oczami.
- Nie mam odżywki do włosów! - Krzyknęła Nathalie, prawie zanosząc się łzami.
     Samuel westchnął głośno i wyszedł z łazienki obracając się napięcie. Co wyjazd czegoś zapominała i zawsze wywoływała tym istną wojnę. Nawet gdy robił jej listę rzeczy, które miała zabrać, zawsze było coś, czego zapomniała, bo "zostawiła to w innej kosmetyczce". Samuela zastanawiało tylko to, dlaczego ma kilka kosmetyczek?!
     Wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Oparł się o drzwiczki i przyjrzał się uważnie zawartości lodówki, która niespecjalnie przypadła mu do gustu: kilka rodzajów sera, otworzony jogurt, sok pomarańczowy, trzy jajka i mleko, co do którego nie był zbyt przekonany. Wyjął mleko i napił się prosto z kartonu. Natychmiast wypluł całą zawartość swojej buzi, gdy poczuł kwaśny smak w buzi - jego przeczucia się sprawdziły, a ona biegiem ruszył w kierunku kranu, żeby przepłukać usta.
- Co tu się stało? - Spytała Jaye, przecierając dłonią zaspane oczy. Za nią do kuchni wszedł Alec i patrząc na białą plamę na kafelkach, powiedział:
- Ja na pewno tego nie posprzątam. Na mnie nie licz. - Samuel zrobił głupią minę do swoich towarzyszy i rzucił ścierkę na ziemię, wycierając nią plamę.
- Wiesz, że to się będzie kleić? - Spytał Alec, patrząc prosto w oczy wściekłego Samuela, który wręcz zabijał przyjaciela wzrokiem. Nie lubił, gdy go poprawiano, mówiono mu co ma robić, więc i tym razem nei obyło się bez głupiej miny. Samuel splunął na ziemię i wytarł ślinę ścierką.
     Alec zaśmiał się cicho i spojrzał na Jaye, która opierała się o barek i wręcz zasypiała na stojąco. Samuel stanął przy niej, zwinął ścierkę i mocno uderzył ją w gołe udo.  Blondynka podskoczyła, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody i krzywo spojrzała się na bruneta, który położył ścierkę na blat.
     Nagle rozdzwonił się telefon blondynki, która wybiegła z  kuchni jak poparzona. Chłopcy nie długo tańczyli do starej piosenki disco, bo po około dziesięciu sekundach dzwonka, dziewczyna odebrała telefon w sypialni.
      Alec wstał z drewnianego krzesła i ruszył w stronę łazienki, zostawiając Samuela samego ze sobą.   Był przyzwyczajony do samotności, ale nigdy nie czuł się aż taki zły z tego powodu. Nigdy mu to nie przeszkadzało do czasu, gdy poznał Nathalie i Aleca. Naprawdę lubił ich towarzystwo, a śmiech Aleca sprawiał, że na niebie rozstępowały się chmury i pojawiało się Słońce.
      Pamiętał dokładnie ten dzień, gdy Alec pierwszy raz zjawił się w jego siedzibie. Eric poprosił go wtedy, żeby rzucił na blondyna czar ochronny. Samuel spojrzał wtedy w jego oczy, uśmiechnął się o dotknął jego policzka, wymawiając cicho jakieś łacińskie słowa. Po kilku sekundach przejechał palcami po jego delikatnym policzku i kiwnął głową na Erica. Alec dotknął wtedy jego dłoni i przytrzymał na swoim policzku. Samuel poczuł, że Eric dziwnie mu się przygląda, więc ściągnął swoją dłoń z jego policzka i wsadził ręce do kieszeni w dżinsach. Alec wziąć patrzył mu się prosto w oczy, ale nie uśmiechnął się. Nie uśmiechał się do niego przez pierwsze kilka miesięcy, ale Samuelowi to nie przeszkadzało, wystarczyła mu świadomość, że może obok niego stać i napawać się jego zapachem. Wydawało mu się to wtedy dziwne, nigdy nie czuł czegoś takiego na widok mężczyzny, a co gorsza młodszego mężczyzny, którego widział kilka razy w życiu. Czuł jednak, że ta ścieżka kończy się bardzo szybko i posiada wiele krętych zakrętów. Nie miał ochoty zmagać się z nimi, nie wiedząc co czeka go na końcu drogi. Samuel zawsze wolał być pewny swojego uczucia i lubił wiedzieć, co czuje ta druga osoba. Nigdy nie znalazł się w takowej sytuacji, gdy musiał się o kogoś starać. Kobiety w barze, wręcz się o niego biły, ale wtedy sprawiało mu to przyjemność. Czuł się jakby w dłoniach miał cały świat i mógł zmusić te kobiety do wszystkiego, ale nie lubił tego robić. Kilka miesięcy później pojawił się Alec i bijące się o niego kobiety nie sprawiały mu już takiej przyjemności. Chodził do baru, kochał się z różnymi kobietami, chcąc sobie udowodnić, że nic się nie zmieniło, że wciąż je  pragnął. Lecz nawet gdy kochał się z najseksowniejszą kobietą w barze w głowie miał tylko oczy Aleca. Nigdy jednak nie zapytał się o jego uczucia, a teraz gdy widział jego z Jaye, która pragnęła blondyna z całego serca, wiedział, ze nie ma szans. W oczach Aleca także widział żądzę, którą zawsze czuł, gdy na niego patrzył, ale wiedział, że Alec czuje ją w stosunku do blondynki, którą Samuel miał teraz chronić.


- Co się stało? - Spytała cicho Jaye do mikrofonu w telefonie. Mama do niej nigdy nie dzwoniła... Nie rozmawiały ze sobą od czasu jej ucieczki z domu, a teraz nagle Dominica dzwoni do niej i nie mówi ani słowa. Jaye słyszała tylko miarowy oddech swojej matki po drugiej stronie. - Mamo? - Szepnęła cicho i zakręciła pasmo blond włosów na palca.
- Twój ojciec nie żyje. - Jaye zamilkła, a jej uśmiech zniknął z bladej twarzy. Straciła grunt pod nogami. Co prawda od lat nie była blisko z ojcem, ale to nie zmienia faktu, że kiedyś  był najbliższą jej osobą i bardzo go kochała, a fakt, że zginą wszyscy jej najbliżsi dobijał ją jeszcze bardziej. Mój ociec nie żyje, pomyślała i zamknęła oczy, tamując napływające jej do oczu łzy.
- Jak? - Szepnęła blondynka i zacisnęła w pięść wolną rękę. Miała ochotę coś rozwalić, miała ochotę zniszczyć cały ten dom i zostawić po nim tylko popiół. Była pewna, że zrobiłaby to, gdyby nie fakt, że była zajęta rozmową z matką.
- Samolot twojego ojca... Silniki się zepsuły i samolot rozbił się na jakiejś wyspie. Nie musisz przyjeżdżać na pogrzeb. - Powiedziała jej matka, a Jaye rozłączyła się. Chciała jechać na pogrzeb, ale nie mogła.
     Chciała ostatni raz zobaczyć twarz swojego ojca, choć w ostatnim czasie bardziej go nienawidziła niż kochała. Jej matka nigdy nie dowie się, że jej mąż ją zdradzał, a Jaye nigdy nie dowie się, czy jej ojciec naprawdę ją kochał. Była pewna, ze nawet nie wiedział, ze skończyła szkołę. Chciała być dla niego wieczną pięciolatką, którą będzie utulał do snu i będzie czytał "Kopciuszka". Tęskniła za jego aksamitnym głosem, gdy czytał jej każde kolejne słowo z jej ulubionych książek dla dzieci. Nie chciała przyjąć do świadomości faktu, ze już nigdy nie zobaczy jego uśmiechu, oczu ani jego siwych już włosów.
     Po jej policzkach popłynęły łzy, a ona schowała głowę w poduszkę i głośno krzyknęła. Nie chciała nikogo skrzywdzić, więc po prostu krzyczała. Jej ojciec kiedyś powiedział, że to najlepszy sposób na pozbycie się złości. Nigdy nie próbowała, zawsze wyżywała się na innych. Po pięciu minutach płaczu i krzyku podeszła do swojej torby i wyjęła portfel, w którym miała zdjęcia swojej rodziny. Wyjęła zdjęcie Kyle'a i delikatnie je pocałowała. Zamknęła oczy, chcąc sobie przypomnieć ostatnią chwilę, gdy go widziała, jakieś miłe wspomnienie. Zaczęła głośno szlochać, gdy w jej głowie przewijały się kolejne obrazy jej ojca: Jaye i jej ojciec na rozdaniu dyplomów, w przedszkolu na dniu ojca, na lodach, na plaży. Kyle trzymał ją na rękach i kręcił się w kółko na plaży, aż w końcu usiadł z nią na piasku i powiedział jej, ze wiecznie będzie jego królewną. Jaye pragnęła ostatni raz spojrzeć w oczy swojego ojca i powiedzieć mu, że wcale go nie nienawidzi. Chciała się z nim pożegnać, ale nigdy nie miała okazji. Nie pamiętała ani jednej sytuacji, w której się żegnali, zawsze obiecywali sobie, że za kilka godzin się zobaczą. Stawali naprzeciwko siebie i mówili "Do zobaczenia". Całował ją w czoło na do widzenia i wychodził z domu, ale zawsze wiedziała, ze wróci. Nigdy nie sądziła, że ostatnim stwierdzeniem, którym go określi będzie "skończony kutas". Nie chciała tego. Z całego serca pragnęła mu teraz powiedzieć, że wcale tak nie myślała, że kochała go najbardziej na świecie i, ze będzie za nim tęsknić, ale już więcej go nie zobaczy, choć nie chciała w to uwierzyć. Wolała żyć w przeświadczeniu, ze Kyle wpłynął w morze jak jej dziadek i kiedyś wróci. Kiedyś go zobaczy, jego oczy, uśmiech i wtedy powie mu jak bardzo za nim tęskniła.
     Schowała zdjęcie z powrotem do portfela i schowała go do torby, akurat w momencie, gdy do jej pokoju wszedł zaniepokojony ciszą Samuel.
- Co się stało? - Spytał cicho, wchodząc do jej sypialni. Jaye otarła łzy z policzków i spojrzała na bruneta, który usiadł obok niej na łóżku.
- Nic... - Cicho powiedziała Jaye i odwróciła wzrok, gdy do jej oczu napłynął cały potok łez. Chciała mu się wypłakać w ramię, ale uważała, że nie może tego zrobić. Wiedziała, że tylko się upokorzy.
- Jaye, ja poczułem, że coś się stało. - Szepnął lekko przerażony Samuel i dotknął lekko swojego brzucha, który wciąż lekko parzył.
- Mój ojciec nie żyje! - Krzyknęła Jaye i wybiegła z pokoju, chwytając swój czarny sweterek z walizki. Otworzyła drzwi i stanęła na ganku, nie wiedząc co ma zrobić. Nie wiedziała nawet, gdzie jest, ale czuła, ze to nie jest miejsce dla niej. Powinna być teraz w Cannes, potrzebowała pożegnać ojca, zobaczyć swoją babkę, która tak bardzo nienawidziła jej ojca. Chciała ich wszystkich obaczyć, prosto w oczy powiedzieć  jak bardzo ich nienawidzi, ale wiedziała, ze będzie tego żałowała. Wolała nie pojawić się w ogóle na pogrzebie, zostać okrzyknięta mianem córki, która nie ma odwagi przyjść nawet na pogrzeb swojego ojca. Wszyscy sąsiedzi będą o tym mówić. Wszyscy ludzie, którzy nienawidzili jej ojca tak samo jak Cassandra, ubiorą się na czarno, nałożą na swoją twarz maskę i wyjdą z domu, żeby pożegnać jej ojca. Jeśli na pogrzebie mieliby się pojawić tylko ludzie, którzy go kochali, zjawiłaby się tam tylko jedna osoba i byłaby to Jaye, nie jej matka, która przysięgała mu miłość do końca życia... Obietnica już nie obowiązywała, była wolna i z pewnością to wykorzysta. Taka była już jej matka.. Nigdy nie dotrzymywała obietnic, kłamała w żywe oczy i była mściwa...


- Gdzie jest Jaye? - Spytał Alec, owinięty w pasie bladoniebieskim ręcznikiem. Różowym ręcznikiem wycierał złote włosy zza których wpatrywał się w Samuela, który został sam w sypialni.
- Prawdopodobnie gdzieś na mieście. - Alec przerwał wykonywaną czynność i spojrzał zdziwiony i lekko przerażony na bruneta, który był rozkojarzony.
- Jak mogłeś ją wypuścić?! - Krzyknął wściekły blondyn i szybko ubrał na siebie pierwsze, lepsze ciuchy, wybiegając z domu.
    Nie zdążył się rozpędzić, a od razu wpadł na żywy mur. Jaye spadła z schodków i spojrzała zapłakanymi oczami na Aleca, który pomagał jej wstać. Jego usta się poruszały, coś do niej mówił, ale Jaye nie chciała wiedzieć co. Pragnęła się do niego przytulić i przeżyć tak całe życie.
    Rzuciła mu się w ramiona i cicho szepnęła:
- Mój ojciec nie żyje, Alec. - Blondyn zastygł z jedną ręką n jej głowie a z drugą na plecach i nie wiedział co jej powiedzieć. Też stracił jednego z rodziców, ale on nie pamiętał dokładnie jak to jest mieć matkę. Obraz o niej był lekko zamazany, ale dokładnie pamiętał jej oczy. Były niebieskie. Dokładnie takie jak jego przed przemianą. Jego ojciec, kiedy był pijany zawsze powtarzał, żeby się na niego nie patrzył, bo przypomina mu matkę  Aleca. Wysyłał go wtedy do pokoju i kazał mu się nie pokazywać na oczy.
- Przykro mi. - Powiedział i pocałował Jaye w czubek głowy. Tylko tyle mógł dla niej zrobić. Nie wiedział, czy blondynka chce usłyszeć od niego coś pokrzepiającego, on nie lubił. Zawsze, gdy tylko ktoś próbował mu pomóc, mówiąc, że sobie porazi wyrzucał go z domu. Wiedział, ze nigdy nie pogodzi się ze stratą rodzica, próbował się do tego przyzwyczaić. żyć tak, jakby nigdy go nie miał, ale nie udawało mu się to. Czasami był moment, gdy zapominał.Przychodził do domu i chciał przywitać się z matką, ale zawsze zastawał tylko ojca. Tak jak Jaye, nie zdążył się z nią pożegnać. Nie mógł nawet po raz ostatni zobaczyć jej ciała. Nikt, oprócz jego ojca nie mógł. Harry* nachylił się podczas mszy nad trumną i pocałował Camille** w usta. Zamknął trumnę i pozwolił księdzu prowadzić mszę.
- Obiecaj, że ty mnie nigdy nie zostawisz. - Szepnęła w ramię Aleca i cicho załkała.
- Obiecuję. - Powiedział Alec i przycisnął do siebie blondynkę.
   

- Co oni tam robią? - Spytała Nathalie, kiedy zobaczyła na ganku przytulających się Jaye i Aleca. Samuel odwrócił się w stronę czarnowłosej i wzruszył ramionami. Nie wiedział, że stoją na ganku, myślał, że Alec pobiegł za dziewczyną w stronę miasta, ale najwyraźniej znowu się pomylił. Samuel pomieszał łyżeczką kawę w pomarańczowym kubku i usiadł na krześle, przy okrągłym stole. Upił jeden łyk czarnej cieczy i poczuł dziwne ukłucie w podbrzuszu. Odłożył kubek z kawą na stole, wylewając kilka kropli i pobiegł w stronę łazienki. Podniósł czarną koszulkę do góry i ujrzał znikające okręgi.
"Niceo? Co się dzieje?"
     Spróbował przemówić do bogini, wiedząc, że i tak nie uzyska odpowiedzi.
"Nie starasz się jej ratować. Moc dostanie kto inny."
     Rozbrzmiał w jego głowie głos bogini. Samuel spojrzał w lustro; po jego policzkach płynęły pojedyncze łzy. Sam nie wiedział skąd się tam wzięły. Nie płakał od czasu starty rodziców.
"Staram się. Tylko nie wiem jak to zrobić."
     Nie usłyszał odpowiedzi, ale tatuaże przestały znikać, ale żaden nie pojawił się z powrotem. Obmył twarz zimną wodą i wytarł się ręcznikiem, zamykając za sobą drzwi łazienki. Przed nim nagle stanęła czarnowłosa ze splecionymi włosami w dwa cienki warkocze. Wpatrywała się w niego swoimi czarnymi oczami i po chwili po prostu go przytuliła. Nathalie nigdy tego nie robiła. Była samolubna  w jej świecie istniała tylko ona i to jej wszyscy mieli usługiwać.
- Zapamiętaj tę chwilę, bo więcej jej nie powtórzę. - Zaśmiała się cicho i przejechała koniuszkami palców po jego klatce piersiowej. Skierowała się w stronę swojego pokoju i delikatnie zamknęła za sobą drzwi.
     Samuel uśmiechnął się lekko i ruszył w stronę sypialni czarnowłosej, lekko naciskając klamkę. Dziewczyna siedziała przy biurku i pisała coś w niebieskim notesie. Odwróciła się szybko, gdy usłyszała skrzypienie drzwi i uśmiechnęła się na widok Samuela.
- Co chcesz? - Spytała lekko i odłożyła długopis na biurko.
- Czy to źle, że mam ochotę cię pocałować? - Samuel nieco się spiął, ale gdy tylko Nathalie do niego podeszła i lekko musnęła jego usta, uśmiechnął się i ciepło rozlało się po jego ciele. Czuł się jak w niebie. Zawsze wyobrażał sobie tak pocałunek z Aleckiem, ale może wcale nie był gejem, może po prostu czuł to dziwne uczucie, bo mu na nim zależało? Dzień w dzień patrzył się na niego stęsknionym wzrokiem, cierpiał w duszy, ze nie może dotknąć jego twarzy. Każda jego kolejna dziewczyna raniła go, łamała mu serce na pół, ale nigdy od niego nie odszedł. Trwał przy nim jak wierny pies przy swoim panie, ale nie mógł przy nim być w sposób w jaki do zawsze chciał.
      Nathalie spojrzała na niego lekko zdziwiona i dotknęła dłonią jego ramienia. Chłopak schylił się i pocałował ją namiętnie. Dotykanie jej było jak uświadomienie sobie, że wszystko czego pragnął cały czas miał na wyciągnięcie ręki. Przejechał dłonią po jej policzku i delikatnie ją podniósł, przenosząc na biurko. Dziewczyna usiadła i owinęła nogi wokół jego tułowia. W jego głowie rozbrzmiewała muzyka. Muzyka, której nigdy nie słyszał, a jednak jej melodię znał na pamięć. Uśmiechnął się szeroko i pocałował dziewczynę w szyję. Nathalie odchyliła głowę do tyłu i przejechała paznokciami po jego plecach. Miała ochotę zszarpać z niego tę koszulkę, choć wiedziała, że nie powinna była nic robić. Wsunęła dłonie pod t-shirt i przejechała po umięśnionym brzuchu Samuela, który pocałował ją w usta. Zaczął rozpinać jej koszulę, gdy do pokoju wparowała Jaye.
- Co do cholery?! - Krzyknęła i szybko zatrzasnęła drzwi. Nathalie zaśmiała się cicho, a Samuel podrapał się po głowie, zastanawiając się co ma robić. Poczuł dziwne mrowienie w podbrzuszu i przeprosił Nathalie, która udawała, ze obeszło ją to, że w takim momencie on sobie po prostu wychodzi.
- Jaye! - Krzyknął za blondynką i złapał ją za rękę, gdy stała przy szafie.
- Co się dzieje? - Spytała Jaye i wyrwała rękę z uścisku. Nie miała ochoty go dotykać. Widziała jak całował Nathalie. Tę Nathalie...
- Nie wiem kim jestem. - Szepnął Samuel i rozejrzał się dookoła.
- Człowiek żyje po to, żeby się tego dowiedzieć. Nie zmarnuj swojej jedynej szansy na to. - Nikt nie wie kim dokładnie jest, pomyślała Jaye i przytuliła Samuela.




* Harry - ojciec Aleca [*]
** Camille - matka Aleca [*]