czwartek, 6 grudnia 2012

Trzynaście.

- Co tu się stało? - Spytała Jaye funkcjonariusza policji, który stał pod hotelem, w którym mieszkała.
- Ktoś podpalił jeden z pokoi. - Powiedział niski policjant, nawet na nią nie patrząc.
- Muszę tam wejść. - powiedziała, przechodząc koło mężczyzny, który złapał ją natychmiast za ramię.
- Nikt nie wchodzi ani nie wychodzi. Pożar ugaszony, ale po hotelu chodzi uzbrojony mężczyzna. - Funkcjonariusz nienawidził, ze ludzie za wszelką cenę chcieli uchodzić za bohaterów. Chciał po prostu, zeby w końcu zrozumieli, ze pistolet to niej zabawka, którą mogą się bawić dzieciaki w piaskownicy. Pistoletem można zabić każdego. Jaye spojrzała przerażona na funkcjonariusza i wróciła na swoje miejsce w tłumie gapiów, których co chwilę przychodziło więcej i więcej. Spojrzała w okno do swojego pokoju hotelowego i zobaczyła ciemnowłosego mężczyznę, w którym chwilę później rozpoznała Artura.
- Pokój 313, szybko. - Powiedziała i wskazała na okno na pierwszym piętrze. Policjant szybko zebrał ekipę i pobiegł we wskazane miejsce, a Jaye obserwowała ruchy Artura, który powoli unosił pistolet ku górze. Krzyknęła przerażona, ale Artur nie nacisnął spustu. Po prostu stał i wpatrywał się prawdopodobnie w Aleca. W głowie Jaye natychmiast pojawiły sie różnorodne scenariusze, gdzie na miejscu Aleca znajduje się ona. Po chwili zobaczyła, ze Artur upada na ziemię i już więcej nic nie zauważyła. Po około dwóch minutach z budynku wybiegł Alec, a za nim wyszedł policjant, któremu kazała iść do pokoju. Oboje podeszli do niej, a policjant podał jej rękę, mówiąc:
- Uratowała pani tego młodego mężczyznę. - Alec spojrzał na nią tępo i powiedział:
- Wolałbym, żeby więcej nie wtrącała się w nieswoje życie. Sam dałbym sobie radę.
- Z całą pewnością, Alec. Z całą pewnością. - Dziewczyna uśmiechnęła się do policjanta, który obserwował całą tę wymianę zdań z olbrzymim zaciekawieniem i spojrzała na wyjście, z którego wyprowadzali właśnie Artura zakutego w kajdanki. Kiedy policjanci z jej byłym chłopakiem przechodzili obok, Artur niemo wyszeptał:
- Do zobaczenia, kochanie. - Alec spojrzał na dziewczynę nieco zdziwiony i powiedział cicho:
- Przyszedł mi cię odebrać. Zagroził, ze jeżeli z nim nie pójdziesz najpierw zastrzeli ciebie, a później siebie. - Alec widząc przerażoną minę Jaye, przestał mówić. Dziewczyna wpatrywała się w odjeżdżający radiowóz,  a po jej policzkach popłynęły łzy. Wybiegła z tłumu gapiów i usiadła na przystanku autobusowym. Po chwili podszedł do niej Alec i powiedział:
- Nie płacz. Bylem wściekły, nie chciałem tego wszystkiego tak ująć.
- Nie lituj się nade mną!- Syknęła i otarła łzę z policzka.
- Litość jest lepsza niż nienawiść.
- Nienawidź mnie! Śmiało! - Krzyknęła i z nerwów rzuciła torebką na drugi koniec zielonego przystanku.
- Chciałbym cię nienawidzić. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ale nawet jeśli przypominam sobie najgorsze rzeczy jakie zrobiłaś, nagle się pojawiasz, uśmiechasz i znów nie widzę nic poza tobą. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, lecz po chwili zobaczyła Nathalie, która zbliżała się do nich uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Jaye. - Usłyszała słodki głos czarnowłosej i uśmiechnęła się ironicznie, mówiąc:
- Nathalie, jak miło cię widzieć po tym jak kazałaś zabić mojego byłego. - Nathalie spojrzała na nią spode łba i zaśmiała się drwiąco.
- Masz rację. Niepotrzebnie się fatygowałam, twój chłopak doskonale zrobi to sam. - Jaye wstała z ławeczki i zacisnęła szczękę oraz pięści, aby nie zrobić jej krzywdy, choć z całego serca właśnie w tej chwili tego pragnęła. Nathalie zaśmiała się cicho na jej widok i przeniosła wzrok na Aleca, sarkastycznie pytając:
- Serio, Alec? Od Megan Fox do wieśniaczki z Cannes? -  Jaye spojrzała na Aleca, który z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę wpatrywał się w zadowoloną z siebie Nathalie.
- Uwielbiasz patrzeć, jak ludzie się staczają, prawda? - Spytała Jaye i podeszła do Nathalie, po raz pierwszy patrząc jej prosto w oczy.
- Złotko, ja powoduję, że oni się staczają. - Nathalie wyminęła ją gładko i powiedziała do Aleca:
- Zawsze będę na ciebie czekała. Jeszcze możesz kiedyś do mnie wrócić, wpaść na chwilę. Tylko nie wtedy, gdy będziesz miał problemy, od tego masz ją. - Kiwnęła głową na zniesmaczoną całą tą sytuacją Jaye i odeszła dumnie się unosząc. Nawet, gdy zostaje odrzucona może czuć się jak gwiazda przedstawienia. Zawsze nią będzie...
     Jaye widziała już taką tęsknotę, jaką widziała w oczach Aleca; ona tęskniła za braćmi, on za niespełnioną miłością, która tak naprawdę nigdy nie miała miejsca. Nathalie zawsze pozostanie jego jedyną, nieważne ile murów by Jaye między nimi zniszczyła, w jego sercu wciąż będzie czekała czarnowłosa piękność, która czekając na odpowiedni moment wyjdzie i znów będzie gwiazdą. Znów zapanuje nad jego życiem, stając się jego jedyną.
- Czy nasze rzeczy są całe? - Spytała cicho Aleca, pochłoniętego w całości w wpatrywanie się w drogę, którą przed chwilą szła Nathalie. Słońce właśnie chowało się za olbrzymim budynkiem hotelu, kiedy odchrząknęła niepewnie.
- Co? Co mówiłaś? - Spytał Alec, chowając coś do kieszeni i niepewnie patrząc mi w oczy.
- Pytałam się, co z naszymi rzeczami.
-Ach, tak.. Całe i zdrowe w naszym pokoju... Artur pomylił pokoje. - Blondyn zaśmiał się cicho i spojrzał na budynek hotelu.
- I to tak cię śmieszy, bo...? - Spytała dziewczyna, gdy tylko ujrzała uśmiech na jego twarzy.
- Nie, po prostu...Nieważne. - Chwyciła torebkę i ruszyła w stronę hotelu, za którym zniknęło Słońce, a gromadka gapiów gdzieś odeszła, szukając innego ciekawego miejsca.

- Nienawidziła mnie od początku, a gdy wylądowałam w szpitalu, jej nienawiść, skrywana przez tyle lat w sercu, po prostu wypłynęła na wierzch.
- A, więc tak po prostu... Twoja babcia od tak cię nienawidzi?
- Nie. Nienawidzi mnie, bo sądzi, że jestem zła.
- A jesteś?
- Przesiąknięta złem do szpiku kości, Alec.
- Nie rozumiem... Chce poznać całą historię.

15.03.1994 r.
- Źle się to skończy. - Szepnęła kobieta, schylając się nad olbrzymim brzuchem swojej młodszej córki Dominiki. 
- Mamo, jesteś przewrażliwiona. - Powiedziała dziewczyna, głaszcząc się po brzuchu. Dwa miesiące po szybkim ślubie zaszła w ciąże z Adamem, siedem lat później, kiedy straciła wszystkie nadzieje Dominika ma urodzić kolejne dziecko.
- To będzie dziewczynka, czuję to. - Syknęła starsza kobieta i odwróciła się bokiem do swojej córki, zakładając babcine okulary na nos. Dominika przewróciła oczami i uśmiechnęła się do swojego siedmioletniego syna Adama, który dumnie wkroczył do salonu.
-Koledzy wciąż mi zazdroszczą, że będę miał brata. - Położył rękę na środku brzucha i po chwili odskoczył z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Kopnął mnie! - Krzyknął i głośno się zaśmiał, kładąc rękę z powrotem. 
- To jest dziewczynka i sprowadzi na nas zło, jeszcze pożałujesz, że mnie nie posłuchałaś. - Kobieta wyszła z domu głośno trzaskając drzwiami i pospiesznie skierowała się w stronę przedmieścia, gdzie mieszkał jej stary przyjaciel - Andreas Avidan. 
      Podeszła do drzwi cicho w nie zapukała, mając nadzieję, że Andreas jednak nie usłyszy i wcale nie będzie musiała go prosić o pomoc. Ku jej nieszczęściu drzwi prawie natychmiast się otworzyła, a w przejściu stanął wysoki czarownik - Andreas Avidan. 
- Cassandra! Przyjaciółko! - Krzyknął mężczyzna i mocno uścisnął kobietę, całując ją w oba policzki. Cassandra uśmiechnęła się szeroko i od razu, gdy weszła do mieszkania poczuła ostry zapach lawendy i wanilii, co zdecydowanie według niej nie było dobrym połączeniem. 
- Czego szukasz w moich skromnych progach? - Cassandra zaśmiała się cicho na widok kota i unikając pytania, spytała:
- Nieudany czar?
- To był mój listonosz Larry. - Kobieta uśmiechnęła się i usiadła na krześle przy okrągłym drewnianym stole, rozglądając się dookoła. Każdy mebel w salonie był innego koloru. Czerwona kanapa stała naprzeciwko wyjścia na balkon, a obok stał beżowy fotel, na którym leżała skóra niedźwiedzia. Na fioletowej ścianie wisiało kilka półek i jeden wielki regał. Na każdej półce ciasno uciśnięte były księgi magi, które widział tylko każdy inny czarownik. Normalny śmiertelnik widział w tym księgozbiorze tylko kolejne dzieła słynnych pisarzy. Spojrzała z powrotem na czarownika, który teraz powoli kierował się w jej stronę z po brzegi wypełnioną jakąś kolorową cieczą filiżankę.
- Moja córka jest w ciąży... - Zaczęła opowiadać Cassandra, ale jej przyjaciel miał zdecydowanie za dużo energii w sobie i od razu wybuchnął:
- To cudownie! Jak je nazwie?
- To nie jest ważne, Avidan. - Syknęła kobieta i odłożyła filiżankę z gorzkim płynem z powrotem na talerzyk. Avidan spoważniał, gdy usłyszał swoje nazwisko w ustach przyjaciółki. Mówiła do niego tak tylko wtedy, kiedy bardzo się stresowała i wiedziała, że stanie się coś złego. To Cassandra od zawsze miała jako jedyna w grupie dar przewidywania przyszłości; jedyną przeszkodą było to, ze widziała wszystko zamazane i nie wiedziała, kiedy dokładnie to się stanie. 
- Dominica, jest święcie przekonana, że urodzi synka, znowu... Ale ja czuję, że szczęście nie jest już po naszej stronie. Pamiętasz przepowiednie Lany? - Czarownik pokiwał głową i zamykając oczy, wyrecytował: 
- To przekleństwo, które rzucę, powiedz śmiało swojej córce, bo to ona na świat zrodzi dziewczynę-potwora, co całą rodzinę ugodzi.  
Po plecach obojga dorosłych przebiegł dreszcz niepokoju. Cassandra wciąż miała przed oczami srogi uśmiech Lany, w momencie rzucania klątwy. Jej długie, czarne włosy rozwiewał wiatr, który wziął się znikąd, sama Lana była roześmiana i machała rękoma, wypowiadając z ogromnym jadem, każde osobne słowo. W końcu zniknęła wraz z kłębem dymu.
- Co mam dla ciebie zrobić? - Spytał poważnie Avidan, popijając napój z filiżanki.
- Możesz jakoś powstrzymać tę klątwę? - Szepnęła kobieta, biorąc jedno ciastko z talerzyka i delikatnie łamiąc je na pół. Zdmuchała lukier, który skruszył się na stół i spojrzała na przyjaciela, który patrząc się na jej dłonie, cicho powiedział:
- Nie więcej niż dziewiętnaście lat. - podszedł do regału z książkami i otworzył jedną z bardzo starych i zakurzonych ksiąg o magii. 
- Musisz ją tu przyprowadzić. - Cassandra delikatnie kiwnęła głową na znak zgody i ubrała kurtkę, żegnając się z przyjacielem.
- To się źle skończy. - Usłyszała, gdy wychodziła z mieszkania, ale nie zwróciła na to większej uwagi. Sama to wiedziała, nikt nie musiał jej tego mówić. 

- Ale gdzie idziemy? - Dopytywała Dominika, ubrana tylko w cienki sweter i kurtkę przeciwdeszczową.Cassandra wręcz siłą wyciągnęła ją z łóżka, a nie było co mówić o mieszkaniu.
- Do mojego przyjaciela. - Odpowiadała za każdym razem coraz głośniej, ale Dominika nie dawała za wygraną i co chwilę na nowo zadawała pytanie.
- Dowiesz się jak dojdziemy! - Krzyknęła Cassandra u szczytu swojej wytrzymałości. Dominika zdawała sobie sprawę, że nie należy matki nadmiernie denerwować, więc dała sobie spokój z zadawaniem pytań i posłusznie podreptała za Cassandrą. Starsza kobieta była zdenerwowana tą wizytą, bała się, że coś muszę się nie udać, że coś może stać się Dominic albo, ze zaklęcie po prostu nie zadziała. Pragnęła tylko pozbyć się tej klątwy, to ona powinna cierpieć, a nie cała jej rodzina i Cassandra dobrze zdawała sobie z tego sprawę, ale Lana lubiła ranić wszystkich, których miała wokół siebie.
     Cassandra znała się z Laną i Avidanem ze studiów -Lana była dziewczyną czarownika. Zawsze trzymali się we trójkę, dopóki Lana nie zaczęła czytać o czarnej magii i zakazanych miejscach. Zaczęła pleść jakieś głupoty o końcu świata, czarnej magii i o tym, że kiedyś zapanuje nad światem. Nie tylko Cassandrze wydawało się to dziwne, Andreas także to zaczął zauważać, już nie był w nią tak ślepo zapatrzony... Kiedy zadawał Lanie pytania na ten temat ona po prostu zbywała go wrogim wzrokiem i mówiła, żeby nie wtrącał się w nieswoje sprawy, aż pewnego dnia po prostu wpadła do  pokoju, wykrzyczała Cassandrze klątwę prosto w twarz, śmiejąc się szaleńczo i wybiegła z akademika. Słuch po niej zaginął i nikt więcej o niej nie słyszał. 
- Mamo! - Cassandra ocknęła się i spojrzała na swoją córkę - Daleko jeszcze? Nogi mnie bolą. - Starsza kobieta rozejrzała się dookoła i stanęła naprzeciwko wejścia do domu.
- Już jesteśmy. - Mruknęła cicho i pociągnęła mocno za klamkę.

- Jesteśmy! - Powiedziała cicho Cassandra, wchodząc do mieszkania Andreasa.
- Nie wchodź tu, Dominiko! - Krzyknęła szybko Cassandra, podchodząc do leżącego na ziemi mężczyzny. Nie oddychał, a z jego ust wylewała się krwistoczerwona ciecz. Przykryła go kocem i położyła dłoń na jego głowie. Zamknęła oczy i cicho powiedziała:
- Dziś czarownik zginął w walce,
Niceo*, otwórz bramę nieb dla niego.
On ratować ludzie życie pragnął zawsze,
oddając wszystko, co cenne za to. 
     W chwili, gdy ciało Andreasa zniknęło do pokoju weszła przestraszona Dominica, która mówiła coś o napisie. Chwyciła starsza kobietę za rękę i zaprowadziła ją do sypialni. Cassandra zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na ścianę nad łóżkiem. 
- NIE MA UCIECZEK. - Wyszeptała kobieta, a Dominika chwytając ją za dłoń wyprowadziła z sypialni. Cassandra wbiegła do salonu i chwyciła księgę, która leżała na stołku. 
- Mamo, nie sądzę, żeby dotykanie tych rzeczy było dobrym pomysłem. 
- Zamknij się i siadaj. - Dominica usiadła przerażona w fotelu i zamknęła oczy, żeby nie widzieć poczynań matki. Cassandra chwyciła księgę Andreasa, którą wcześniej trzymała w rękach. Przyłożyła rękę do brzucha Dominiki i powiedziała:
- Od dnia dzisiejszego czar zacznie działać
I działać będzie aż lat dziewiętnaście.
Kiedy dziewczę wejdzie w wiek doskonały, 
klątwę zmiecie jej świat cały. 
- Co to było do cholery?! - Krzyknęła przerażona dziewczyna. Cassandra chwyciła księgę, z której przeczytała zaklęcie i odczytała: CZARNA MAGIA. Cassandra rozejrzała się dookoła i schowała księgę do torby, czując na sobie czyjś wzrok. Skierowała się szybko do wyjścia, pospieszając jedynie swoją córkę. 


- I co? To tyle? - Usłyszała głos Aleca, który delikatnie zmierzwił swoje włosy i położył się na łóżku, zakładając ręce za głowę.
- Nie czytałam całego pamiętnika. Za kogo ty mnie uważasz? - Alec spojrzał na dziewczynę lekko rozbawiony i spojrzał za okno, za którym było już kompletnie ciemno. Nie widział nic oprócz mocno oświetlonej Wieży Eiffla, która nie robiła na nim takiego wielkiego wrażenia, jak opisują wszyscy, którzy tu byli.
- Za kogoś, kto jest na tyle dziwny, że zaczął czytać pamiętnik swojej chorej babci, ale nie skończył. - Alec zaśmiał się głośno ze swojego żartu.
- Dostałbyś w twarz, ale bardzo nie chce mi się do ciebie podchodzić. Moja babcia nie jest chora. Teraz twoja kolej na jakąś opowieść. - Alec spojrzał na dziewczynę dziwnie i usiadł prosto na łóżku.

- Znalazłeś ją? - Spytał Eric swoim mocnym głosem, otwierając szafkę z ubraniami. Mieszkali pod jednym dachem od pięciu lat, a Alec wciąż nie potrafił się przyzwyczaić do jego mocnych perfum i olbrzymiego nieporządku w szafie. Eric był kompletnym przeciwieństwem wysokiego blondyna. Mężczyzna był nieodpowiedzialny i podejmował szybkie decyzje; Alec tak nie potrafił - zawsze brał całą winę na siebie i jedyne nad czym się nie zastanawiał to która rybkę dzisiaj nakarmić, bo musiał nakarmić je wszystkie. Codziennie rano, gdy się budził na jego twarzy automatycznie pojawiał się uśmiech, bo wiedział, że za kilka godzin ją zobaczy, spojrzy w jej oczy, ale nie odezwie się ani słowem - znowu. Bał się odrzucenia z jej strony, tego, ze ona może go wyśmiać, że może jej się nie spodobać. Więc wpatrywał się w nią tylko i w myślach układał miliony scenariuszy, które w jego głowie odgrywały się codziennie przed snem. Mijał ją w korytarzu codziennie - przychodziła do Erica, który był obojętny na jej uwagę. Dla niego była to po prostu kolejna ładna dziewczyna, którą można wykorzystać do swoich planów. 
      Chłopak siadał codziennie przy stole w jadalni i czekał aż uśmiechnięta czarnowłosa piękność wkroczy swoim dumnym krokiem do pomieszczenia. Znów przejdzie obok niego, mijając go obojętnie, ale jemu to nie przeszkadza, bo znów będzie mógł wciągnąć w płuca zapach jej ulubionych perfum, znów będzie mógł przez przypadek spojrzeć w jej czarne oczy i przez cały, kolejny dzień będzie mógł ją podziwiać i czekać, aż Eric w końcu ją odrzuci, aż stanie się dla niego bezużyteczna. Bo taki dzień nadejdzie, wtedy, gdy ona będzie się tego najmniej spodziewała - robił tak z każdą dziewczyną, ale nie wiedział, że ta była wyjątkowa. Pomijając fakt, że była kompletnie zadurzona w Ericu, była ideałem każdego mężczyzny. Szkoda, że dla wielu z nich była po prostu nieosiągalna. 
- Nie. - Szepnął blondyn i usiadł na kanapie, otwierając puszkę z gazowanym napojem. Eric odwrócił się napięcie w stronę Aleca i syknął:
- Jak śmiesz pojawiać się w moim domu, nie znajdując dziewczyny?! - Eric już podnosił rękę, żeby uderzyć blondyna, lecz ten z szybkością lamparta podbiegł do drzwi wyjściowych i wybiegł na podwórko. Spojrzał w okno, w którym stał wściekły szatyn i ruszył w stronę Promenade de la Croisette.
- Au! To boli! - Usłyszał śmiech małej blondynki, która wychodziła wraz ze starszym mężczyzną z jednej z restauracji. Za nimi szła kobieta i jeszcze dwójka dzieci, które wydawały się niezbyt szczęśliwe faktem, ze ich ojciec zdecydowanie wyróżniał córeczkę, która pewnie była jego małą kruszynkę. Blondynka biegła szybko w stronę fontanny, kiedy przystanęła nagle naprzeciwko Aleca i powiedziała:
- Znam cię. - Dziewczynka podeszła wolno do Aleca i chwyciła go za rękę. Nie miała więcej niż trzynaście lat, a siły w ręce miała na pewno więcej niż niejeden chłopak w jej wieku. 
- JAYE! - Krzyknął jej ojciec podczas, gdy drobna blondyneczka prowadziła go za rękę do fontanny. 
- Widziałam cię w moim śnie. Ty dawałeś jakiejś dziewczynie bransoletkę, a ona była nieszczęśliwa. - Alec spojrzał w jej piękne, zielone oczy i powiedział:
- Zapomnij to, co zobaczyłaś w śnie. Nigdy więcej mnie nie zobaczysz. - Spojrzał za siebie i ujrzał ojca dziewczynki biegnącego w ich stronę. Alec ruszył biegiem w przeciwną stronę, wymijając przechodniów, którzy raczyli go uhonorować bardzo niemiłymi wyzwiskami, gdy każdego po kolei potrącił. Kiedy zauważył, że nikt już za nim nie idzie zwolnił trochę, aż w końcu przeszedł do zwykłego chodu. Zastanawiało go tylko jakim cudem ta dziewczynka widziała to wszystko w  swoich snach... Nie mogła być czarownicą - znał je wszystkie. Mała była podejrzana dlatego sprawił, że o tym wszystkim zapomniała. Nie chciał, żeby była w to wciągnięta. Wydawała mu się znajoma, lecz po chwili uprzytomniał sobie, że to wszystko nie ma sensu, a tej dziewczynki nigdy nie widział na oczy. Widywał tylko podobne - blond włosy, zielone oczy. "Polował" na nie, miał im podrzucać bransoletki i niszczyć. Według Erica był to wymarły gatunek, który on wykończy - wszystkie były podobne do Juliette, a to go męczyło. Codziennie godzinami wpatrywał się w zdjęcie swojej siostry i ukochanej zarazem. Alec nigdy do końca nie poznał tej historii, nie był nawet pewien, czy chce ją poznać. Ciekawił go tylko fakt, co dziewczyna mu zrobiła, że tak bardzo nienawidził innych. Rozkochała i zapomniała? Nie wyglądała na taką, a jednak gdy tylko Alec próbował wspomnieć coś o Juliette, Eric dostawał białej gorączki i rzucał w ściany wszystkim co miał pod ręką. To były chwile, kiedy blondyn wolał znaleźć się poza obrębem jego wzroku. Wychodził z domu i wracał dopiero po kilku godzinach. Tak było i teraz.. Postanowił, że w końcu znajdzie dziewczynę, którą kazał mu szukać Eric - miał unicestwić w trybie natychmiastowym, gdyż za bardzo przypominała mu siostrę. Alec nie miał ochoty robić dłużej tego, co tylko kazał mu Eric, ale obiecał spełniać jego życzenia przez kolejne wieki. Miał być jego sługą na zawsze, choć sam o tym nie wiedział. Wpadł w pułapkę, ufając dziewczynie Erica. Zakochał się w niej, gdy tylko po raz pierwszy spojrzał w jej oczy. Można by rzec, że w jego przypadku miłość od pierwszego wejrzenia zawładnęła całym jego światem i zniszczyła dotychczasowe życie. Zgarnęła wszystkie jego marzenia do jednego worka i wrzuciła do ognia, który płonął na jego oczach. Niszczyła wszystko na co pracował latami jednym ruchem, ale jemu to nie przeszkadzało, bo to ona była teraz jego życiem. Nagle przed oczami Aleca pojawiła się piękna blondynka, która słodko się do niego uśmiechała. Poznał w niej swoją ofiarę, więc uśmiechnął się do niej w ten sam sposób i dał się prowadzić nieznajomej. Szedł szybko za niską blondynką i czekał aż dziewczyna w końcu się zatrzyma. Wtem znalazł się nagle w ślepej uliczce, a dziewczyna wręcz rozbierała go wzrokiem. Przysunął się do niej i delikatnie musnął jej usta. To był jeden z wielu powodów dlaczego to właśnie on szuka tych dziewczyn - żadna nie potrafiła mu się oprzeć. Był piorunująco przystojny i nawet dziewczęta, które go nie znały zakochiwały się w nim, gdy tylko spojrzały w jego ciemne oczy, które niegdyś były błękitne. Dziewczyna delikatnie dotykała jego twarzy, kiedy on wrzucał jej bransoletkę do tylnej kieszeni spodni. Kiedy blondynka próbowała ściągnąć z niego koszulkę, on odsunął się od niej jak poparzony i po prostu odszedł, nie patrząc na nią już ani razu. Wiedział jednak, że nie zapomni jej uśmiechu i już do końca życia w głowie będzie miał obraz tej dziewczyny, która za kilka miesięcy zostanie kompletnie sama. On to wiedział, a ona czuła się tylko upokorzona. 
     Wsadził ręce do kieszeni swoich dżinsów i ruszył z powrotem do domu z dobrymi wieściami dla Erica. Po drodze zastanawiał się dlaczego robił to, co mu kazano. Przecież z drugiej strony na zawsze miał mieć wolną wolę - to mówiła mu czarnowłosa, a on jej uwierzył, okazało się jednak, ze jego wolną wolą kieruje Eric, który po jakimś czasie stał się jego jedynym przyjacielem. Mógł z nim rozmawiać, powiedzieć mu o wszystkim, ale on nie miał prawa zadać mu ani jednego pytania, bo to nie był jego interes. Życie Erica należało tylko do niego i nikt nie miał prawa w nie ingerować - nawet sam Alec, który był jego przyjacielem. Alec zaczął przyzwyczajać się do faktu, że życie Erica nie jest jego sprawą i przestał zadawać pytania, ale wciąż męczyły go sprawy, na które nie znał odpowiedzi. Wierzył, ze kiedyś zdobędzie zaufanie Erica, ale nie sądził, ze zajmie mu to tyle czasu.
- Znalazłeś ją? - Usłyszał głęboki głos Erica, gdy tylko otworzył drzwi do mieszkania. W jego nozdrza uderzył ostry zapach papryki, na którą był uczulony. Głośno kichnął i spojrzał w górę, prosto w oczy czarnowłosej:
- Nathalie. - Szepnął i delikatnie się uśmiechnął.
- Masz gila na twarzy, więc nie wyglądasz nadzwyczaj normalnie. - Syknęła Nathalie i ruszyła w stronę kuchni wraz z zapachem jej perfum, który był dla młodego Aleca jak narkotyk. Uwielbiał go wąchać, choć nie mógł tego robić z nie bliższej odległości niż 5 metrów. Zazwyczaj w ogóle czarnowłosa do niego nie podchodziła, a dzisiaj nawet coś do niego powiedziała. Co prawda, obraziła go, ale jad w jej ustach brzmiał jak najpiękniejsze słowa na świecie. Dla Aleca liczyło się wtedy tylko to, że go zauważyła, nie to w jaki sposób i w jakiej sytuacji. Zrzucił trampki z nóg i ruszył w stronę swojego pokoju, nie odpowiadając na pytanie Erica, o którym po prostu zapomniał. Położył się na łóżku,lecz nie poleżał długo w spokoju, gdyż nagle wparował wściekły Eric i krzyknął:
- Jesteś w moim domu, więc odpowiadaj na moje pytania!
- Znalazłem ją. - Syknął Alec i spojrzał na Nathalie, która wychylała się delikatnie zza pleców mężczyzny; uśmiechała się, ale Alec nie wiedział, czy to dlatego, że własnie robi z siebie głupka, czy dlatego, ze podoba jej się to jak przeciwstawia się własnemu przyjacielowi. Po chwili uprzytomniał sobie, kto przed nim stoi i lekko opuścił głowę, wpatrując się w czubki swoich stóp.
- Znalazłem ją i podrzuciłem bransoletkę. - Eric uśmiechnął się szeroko, pochwalił blondyna i wraz ze swoją ulubienicą Nathalie ruszył do kuchni na kolację. Alec z reguły jadał później niż oni albo na mieście. Nigdy z Nathalie i Erickiem przy jednym stole - sam uważał, ze nie był godzien, nikt nie musiał mu tego mówić. Z resztą nie wytrzymałby patrzenia na Nathalie przez bite pół godziny. Nie umiał z nią utrzymać kontaktu wzrokowego przez pół minuty, a co dopiero mówić o pół godzinie. Nathalie była jedną z tych osób, które wyczuwały strach na odległość, a Alec zdecydowanie się jej bał. Porażała wzrokiem każdego, który tylko spróbował się jej przeciwstawić, ale Alec znał jej słaby punkt - mógł to wykorzystać przeciw niej, ale nie chciał. Nie mógł zrobić tego jedynej osobie, którą darzył takim uczuciem. Tak, nie znał jej, ale czuł do niej to, czego nigdy w życiu nie poczuł do żadnej dziewczyny. Wiedział, ze gdyby tylko potrafił z nią rozmawiać, gdyby tylko potrafił spojrzeć w jej oczy na dłużej niż pół sekundy, mógłby ją zdobyć, ale wiedział też, że ona była Ericka... Na razie, była nieosiągalna, ale gdy tylko Ericowi znudzi się czarnowłosa piękność, znajdzie sobie inną... może rudą, może szatynkę, ale nigdy nie dwa razy taką samą pod rząd i nigdy nie blondynkę - je chciał zniszczyć, a Alec był jednym z narzędzi zbrodni...


-Łał. Powiedziałeś o wiele więcej słów w ciągu dziesięciu minut niż w ciągu całej naszej znajomości. - Alec spojrzał na dziewczynę spode łba i podnosząc się z łóżka, poczłapał w stronę małej, przenośnej lodówki, która stała obok beżowej kanapy. Dziewczyna obserwowała z uwagą każdy jego kolejny ruch, który wykonywał, aż w końcu Alec spojrzał na nią i spytał:
- Mam się rozebrać, żebyś mogła więcej pooglądać? - Jaye zaczerwieniła się lekko, bo nie zawsze słyszała takie uwagi od tak przystojnego chłopaka, ale opanowała się i szybko powiedziała:
- Jeśli będę miała ochotę popatrzeć na twoje ciało to dam ci znać. - Ale zaśmiał się cicho i powiedział, że idzie wziąć prysznic. Dziewczyna kiwnęła głową na znak, ze usłyszała i podeszła do okna, siadając na fotelu, który tam ustawili. Wpatrywała się w uciszony ruch uliczny i myślała nad tym, co właśnie chodzi po głowie tym wszystkim ludziom, którzy późnym wieczorem wracają do domu, żeby wspólnie ze swoją rodziną zjeść kolację. Cały dzień ciężko pracowali, że w końcu u końca dnia móc zobaczyć swoje uśmiechnięte dziecko, współmałżonka. Sama tęskniła za tymi chwilami, gdy tata wracał z popołudniowej zmiany w pracy i witał się ze nią, jakobym była jego małą księżniczką. Wspólnie siadali do kolacji i każdy z członków rodziny, opowiadał co robił dzisiejszego dnia - to wszystko skończyło się wraz z awansem jej ojca. Przestał wracać na kolację do domu, a kiedy dziewczynka wstawała był na powrót w swoim wielkim biurze. Często wyobrażała go sobie, siedzącego przy biurku z plikiem papierów do wypełnienia i podpisania; ciężko pracującego mężczyznę, który tęsknił za swoją rodziną, ale wiedział, ze ta praca daje większe możliwości jego dzieciom. Co prawda nie widywał już ich tak często jak kiedyś, nie miał czasu, żeby pójść z nimi na lody, ale wiedział, ze będą mieli dostatnie życie, dzięki jego pracy. Momentami miał dość, potrafił zrzucić wszystko z biurka i wyciągnąć z szuflady paczkę papierosów, które od lat go odstresowały. Rodzina nie wiedziała, że pali, a on chciał, żeby tak zostało. Nie miał ochoty po ciężkim dniu w pracy wysłuchiwać namów Dominicki na temat tego, jakie są ciężkie czasy i że może zachorować na raka. Wiedział o tym, ale nie potrafił rzucić nałogu, który był dla niego ucieczką od rzeczywistości. Mógł zamknąć się w biurze, odpalić na tarasie papierosa i nie myśleć o niczym innym niż o dymie nikotynowym wydalającym się z jego ust.
     Takie przedstawienie sytuacji było dla dziewczyny o wiele łatwiejszym rozwiązaniem. Ojciec, który ciężko pracuje, żeby nie zawieść swojej rodziny - to było coś, co codziennie podnosiło ją na duchu. Coś, w co z całych sił chciała wierzyć, bo było lepsze niż każda inna możliwość, która przychodziła jej do głowy, gdy ojciec znowu nie przychodził na noc do domu.

__________________________________________
 Kolejny za około 10-14 dni, wena opuszcza moje ciało i wędruje sobie samotnie po szarych ulicach.

4 komentarze:

  1. Jeeeeeeeju, dziękuję za to, że jesteś. Dziękuję za to, że tak cudownie piszesz! Uwielbiam twojego bloga <3
    Aaaaaaah, niech wena do Ciebie wróci, bo chyba nie wytrzymam :c

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE ŻEBY COŚ, ALE MOWĘ MI ODEBRAŁO! DZIĘKUJĘ, ŻE PISZESZ I DZIĘKUJĘ ZA TO ŻE JESTEŚ <3333 KOCHAM CIĘ XX ~Camille

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko kochana, ta Nathalie jest beznadziejna, nie lubię jej, ale to z tym glutem było dobre. xd Nie pomyślałabym, że na Jaye ciąży klątwa. ;o Ciekawe czym jeszcze mnie zaskoczysz. :)) x Rozdzial niesamowity, niech ci wena nie znika. ;c
    Do następnego! :)

    OdpowiedzUsuń